Obecnie ja i moja rodzinka mieszkamy w mieście. Zawsze wydawało mi się, że chcę być "mieszczuchem". Tyle że to było kiedy byłam nastolatką i mieszkałam na wsi ;) Jednak przyszedł czas, gdy zaczął mi przeszkadzać ciągły pęd, chałas i ogrom z pozoru niepozałatwianych spraw...
Niedużo ponad rok temu postanowiliśmy z mężem odciąć pępowinkę :) i opuścić mieszkanie teściów. Nabyliśmy małe mieszkanko w pięknej dzielnicy miasta. Nie jest źle, ale czasem brakuje nam trochę przestrzeni. Zadaptowałam ładnie duży balkon, jednak gdzieś tam drzemało w nas pragnienie posiadania własnego, zacisznego, zdziczałego nieco ogrodu. Mąż z kolei zawsze marzył o oranżerii.
Około miesiąca temu, nie wiem dlaczego, zajrzałam na stronkę z ogłoszeniami sprzedaży nieruchomości. Wcześniej mnie to w ogóle nie interesowało, więc zdziwiłam się, że jest dość dużo domów na sprzedaż. I nagle zaczęłam marzyć... Nie o wielkim domu. Nie o nowym, luksusowym mieszkaniu. Zaczęłam marzyć o niewielkim, starym domu z duszą.
Nieśmiało podjęłam rozmowę z mężem na temat "co by było gdyby...". Zainteresowało go to. Powiedział nawet na jaką kwotę wyceniłby nasze mieszkanie.
Około dwóch dni później ponownie zajrzałam na stronę z nieruchomościami. I znalazłam.
Dom wyceniony dokładnie na taką kwotę, na jaką wycenił mąż mieszkanie. Niedaleko naszego miasta, na wsi. Dość ładna działka. Oczywiście są też zabudowania gospodarcze, ale przy większości starych domów się znajdują, więc...
Pojechaliśmy obejrzeć.
Dom nieduży. Zaadaptowany parter, dach do wymiany, pokoje dość komunistyczne (boazerie, kasetony). Brak schodów na górę. Trochę podwilgocony, ale do zrobienia. Ktoś inny załamałby się na ten widok ;)
Ja - nie wiem czy to dobrze czy źle - mam coś takiego, że gdy widzę jakieś zapuszczone pomieszczenie, zamknę oczy i nagle pojawia się wizja tego, co by powstało dzięki mojej pracy...
I tutaj to zobaczyłam. Wyczyszczony piec kaflowy. Taras ze zwisającymi nad nim gałęziami starego orzecha. Ukwiecona weranda. Mały biały domek z brunatnymi okiennicami. Wszystko jakby naznaczone czasem. Wnętrze ciepłe, tajemnicze, jednocześnie eleganckie.
Wizja jest. Oczywiście to wszystko to ogrom pieniędzy, a u nas się nie przelewa, więc realizacja tego marzenia na pewno zajmie ładnych parę lat. Dodatkowo obecnie zostałam bez pracy. Bardzo to przeżyłam...
Wiecie...wierzę w znaki. Kiedy rozstawałam się z pracą byłam kompletnie rozbita. Wszyscy mnie pocieszali, ale niewiele mi to pomogło. Jednak na pożegnanie powiedziałam sobie (też dzięki kochanej mamie) "widocznie tak miało być". Pomyślałam wtedy: jeśli dostanę na pożegnanie bukiet ze słonecznikiem (przyszło mi to na myśl, bo ubóstwiam toskańskie klimaty) to będzie to dla mnie znak, że tak ma być i że mam zająć się na poważnie założeniem własnej firmy związanej z artystycznymi usługami.
"Chcialibyśmy Pani podziękować za wspaniałą pracę".
Dostaję bukiet ze słonecznikami...
Niedużo ponad rok temu postanowiliśmy z mężem odciąć pępowinkę :) i opuścić mieszkanie teściów. Nabyliśmy małe mieszkanko w pięknej dzielnicy miasta. Nie jest źle, ale czasem brakuje nam trochę przestrzeni. Zadaptowałam ładnie duży balkon, jednak gdzieś tam drzemało w nas pragnienie posiadania własnego, zacisznego, zdziczałego nieco ogrodu. Mąż z kolei zawsze marzył o oranżerii.
Około miesiąca temu, nie wiem dlaczego, zajrzałam na stronkę z ogłoszeniami sprzedaży nieruchomości. Wcześniej mnie to w ogóle nie interesowało, więc zdziwiłam się, że jest dość dużo domów na sprzedaż. I nagle zaczęłam marzyć... Nie o wielkim domu. Nie o nowym, luksusowym mieszkaniu. Zaczęłam marzyć o niewielkim, starym domu z duszą.
Nieśmiało podjęłam rozmowę z mężem na temat "co by było gdyby...". Zainteresowało go to. Powiedział nawet na jaką kwotę wyceniłby nasze mieszkanie.
Około dwóch dni później ponownie zajrzałam na stronę z nieruchomościami. I znalazłam.
Dom wyceniony dokładnie na taką kwotę, na jaką wycenił mąż mieszkanie. Niedaleko naszego miasta, na wsi. Dość ładna działka. Oczywiście są też zabudowania gospodarcze, ale przy większości starych domów się znajdują, więc...
Pojechaliśmy obejrzeć.
Dom nieduży. Zaadaptowany parter, dach do wymiany, pokoje dość komunistyczne (boazerie, kasetony). Brak schodów na górę. Trochę podwilgocony, ale do zrobienia. Ktoś inny załamałby się na ten widok ;)
Ja - nie wiem czy to dobrze czy źle - mam coś takiego, że gdy widzę jakieś zapuszczone pomieszczenie, zamknę oczy i nagle pojawia się wizja tego, co by powstało dzięki mojej pracy...
I tutaj to zobaczyłam. Wyczyszczony piec kaflowy. Taras ze zwisającymi nad nim gałęziami starego orzecha. Ukwiecona weranda. Mały biały domek z brunatnymi okiennicami. Wszystko jakby naznaczone czasem. Wnętrze ciepłe, tajemnicze, jednocześnie eleganckie.
Wizja jest. Oczywiście to wszystko to ogrom pieniędzy, a u nas się nie przelewa, więc realizacja tego marzenia na pewno zajmie ładnych parę lat. Dodatkowo obecnie zostałam bez pracy. Bardzo to przeżyłam...
Wiecie...wierzę w znaki. Kiedy rozstawałam się z pracą byłam kompletnie rozbita. Wszyscy mnie pocieszali, ale niewiele mi to pomogło. Jednak na pożegnanie powiedziałam sobie (też dzięki kochanej mamie) "widocznie tak miało być". Pomyślałam wtedy: jeśli dostanę na pożegnanie bukiet ze słonecznikiem (przyszło mi to na myśl, bo ubóstwiam toskańskie klimaty) to będzie to dla mnie znak, że tak ma być i że mam zająć się na poważnie założeniem własnej firmy związanej z artystycznymi usługami.
"Chcialibyśmy Pani podziękować za wspaniałą pracę".
Dostaję bukiet ze słonecznikami...
Ah to życie....i znaki....tak miało być:) Też w to wierzę....
OdpowiedzUsuń