Budzę się rano. Panuje jeszcze półmrok. Idę do kuchni odpalić ekspres.
Nagle pod stopami widzę, choć ledwie widzę, jakąś czarną plamę wielkości dwóch centymetrów. "Kurde, pająk. Ten gruby. Wieczorem wietrzyłam dom, musiał wleźć" (pająki nie wchodzą, one włażą i nie chodzą, lecz łażą, dla ścisłości). Mam dreszcze. Nie lubię paskudztwa. Niestety, w naszej kamienicy często o tej porze dość spore egzemplarze pojawiają się na ścianach elewacji, a przy nadarzającej się okazji włażą do domu.
Muszę go szybko załatwić, bo jak mi wlezie w niedostępny kąt, to pozamiatane.
Dodam, bohatera domu nie ma w domu. Muszę sama. Dziecko nie wypada prosić... chociaż..... nie, jednak nie wypada.
Myślę, co mam pod ręką. Ciemno jest trochę, ale widzę ściereczkę. Nie, nie dotknę jej potem przecież. Poduszki szkoda, ketchup ma za małą średnicę nakrętki, na pewno nie trafię.
W końcu muszę to przyznać. Muszę papciem. Włos mi się jeży, bo widzę, mimo półmroku, że to jeden z tych włochatych.
Kurka, nie trafię. Muszę zapalić światło, żeby widzieć - jeśli mi zwieje - dokąd zwieje.
Po chwili dociera do mnie, że nie chcę widzieć. Nie zapalę światła. Zrobię to w półmroku.
Mam dreszcze. W głowie świta myśl, że na bank, na milion procent, gdy mój klapek dotknie tego tałatajstwa, to zanim zdążę to zdeptać, wlezie mi na stopę, a później ekspresowym tempem wbiegnie prosto na szyję.
Ale.. zbieram się w sobie.Myślę: są na świecie gorsze rzeczy, bieda, wojny, katastrofy. Trrrrach..!!!
Rany, trafiłam!!!!! Jestem z siebie dumna!!!!! Nie że trafiłam, ale że dałam radę. Jest jest jest!!!!!! Pochwalę się Radkowi, jaka jestem odważna. Też będzie dumny.
Zapalam światło.
Zabiłam lawendę.