Z tej okazji, naturalnie, kilka wspomnień...
Kiedy wspominam swój slub myslę, że nie mógł być piękniejszy. Wesele zresztą też.
Cała ceremonia zaplanowana była - jak to teraz bywa - ponad rok wczeniej. Byłam wówczas jeszcze na studiach. Glowę zamiast nauki zajmowaly mi suknie, kolie, walce itp. Chciałam, by bylo magicznie.
Najważniejszymi dla mnie były slub koscielny i pierwszy taniec.
Jesli chodzi slub, udało nam się umówic z panią,która jest pierwszorzędną spiewaczką operową. Wspaniała, ciepła osoba, obdarzona głosem wywołującym dreszcze.. Miała nam zaspiewać Ave Maria oraz jedną piesń przez siebie wybraną (to było cos, co miało charakter piesni koscioła protestanckiego, niemniej jednak wypadło rewelacyjnie). Chciałam, by spiewała też podczas naszego wejscia do koscioła, lecz nie było takiej możliwosci, bo od zawsze na wejsciu gra i spiewa organista. W czasie planowania tego najważniejszego dnia uległam fascynacji utworami zespołu TGD. Szczególnie pokochałam "Mój ląd", który zamiesciłam poniżej.
Podczas imprezy weselnej mial nam grac zespól prowadzony przez rodziców mojej koleżanki. Cala ta rodzinka jest niezwykle muzykalna i przesympatyczna. Kiedy się spotkalam z Ewą w celu podjęcia decyzji odnosnie tego, czy zdecyduję się na usługi zespolu jej rodziców, powiedziałam jej o mojej fascynacji TGD. Powiedziałam to zupełnie przypadkowo, po czym Ewa spytała, czy nie chciałabym, aby ona zagrała mi moją ulubioną melodię na flecie podczas ceremonii. Bylam w szoku, bo slyszałam, że gra na flecie, ale to... Zaskoczyła mnie i uszczęsliwiła jednoczesnie. Ustaliłysmy, że zagra "Mój ląd" w srodku ceremonii zaslubin. Dodam, że utwór ten był jej kompletnie nieznany.
Z racji tego, że studiowałam, zaprosiłam na wesele kilka najbliższych mi osób, natomiast dla wszystkich pozostałych członków mojej grupy przygotowałam własnoręcznie wykonane zaproszenia na sam slub. Liczyłam, że mimo wakacji, kilku osobom uda się przybyć. Zaprosiłam też naszego grupowego "rodzynka" - Piotra, który powiedzial, że postara się być na moim slubie. Na kilka dni przed tym dniem jednak Piotr wysłał mi sms-a w którym poinformował mnie, że niestety nie uda mu się przyjechać. Zrobiło mi się smutno, bo to była jedyna osoba z grupy, która zapewniala, że przyjedzie...
Nadszedł dzień slubu.
O poranku przywitało mnie piękne slońce. To już sprawiło,że byłam w dobrym nastroju, ale nie miało się na tym skończyć... ;)
Wszystkie przygotowania poszły dobrze. Tradycyjnie, ubieranie się w suknię w towarzystwie przymykającego co jakis czas oczy kamerzysty, powitanie w domu młodego i gosci, błogosławieństwo pełne łez i droga do koscioła. Dreszcze przeszły mnie gdy ujrzałam nasze wynajęte auto. Ciemne, błyszczące, niezwykle eleganckie, a przystrojone w delikatne róże i piórka, tańczące z każdym najlżejszym podmuchem wiatru...
Zajechalismy do koscioła. Czas wchodzić.
Patrzę przed siebie, nie ma niestety nikogo poza koleżankami zaproszonymi na wesele. Ale to nic, i tak jest pięknie. Patrzę na ołtarz. Cudnie przystrojony. A na prawo od oltarza jako lektor stoi Piotr. Zaplanowal to. Umówil się z naszym proboszczem (pomimo iż Piotr mieszka w innym miescie) że to on odczyta dla nas słowa "milosc cierpliwa jest..."
Wzruszyłam się.
Chce mi się plakać, ale nie, trzymam się mocno, bo makijaż taki cudny...
I jeszcze jedno..
Wchodząc do koscioła nie słyszę spiewu organisty. Nie słyszę też naszej spiewaczki. Slyszę "Mój ląd".
Ewa SPIEWA...
Pierwszy taniec też był ważny. Już półtora roku przed slubem chodzilismy na naukę tańca towarzyskiego. Ukończylismy pierwszy stopień, potem kontunuowalismy w celu opracowania ukladu walca angielskiego.
Nasi rodzice nic nie wiedzieli. Ani o tym, że tańczymy, ani o tym, iż planujemy zatańczyć na weselu prawdziwego walca.
Długo szukałam odpowiedniego utworu. Moja mama zawsze marzyła, bym zatańczyla do walca z "Nocy i dni", jednak nie chciałam tego, bo melodia jest smutna, a mama taka wrażliwa... ;)
Jako że jestem nieco staroswiecka (często smieję się, że powinnam się urodzić w epoce długich sukni i chadzania na bale), szukalam starej melodii. Walc wykonany przez Nat King Cole mnie Oczarowal;) Postanowilismy, że do niego własnie zatańczymy podczas naszego wesela. Członkowie orkiestry zaproponowali, że wykonają utwór w polskiej wersji (Zbigniew Wodecki), jednak odmówilismy. Walc straciłby swój przedwojenny czar. Puszczono więc walca z plyty, w oryginale, który zamieszczam poniżej...
Ach, co byl za slub... ;))
Teraz pozostaje wspominać.
Pozostaje uronić łzę na znak wdzięcznosci losowi, że bylo tak idealnie...
Kochani rozmarzylam się na calego;) Muszę już jednak zejsc na ziemię.
Zaraz biegnę do kosmetyczki. Dodam, że nastrój dzisiejszy daleki od tego sprzed pięciu lat. Otóż w nocy jakis paskudny komar pogryzl mnie w usta i teraz mam spuchnietą wargę z jednej strony;( Ale od czego ma się męża, który zawsze pocieszy w chwili smutku
"kochanie, kiepski fachowiec z tego goscia, który ci botoks wszczepił"
;D
Wiem, że to przeczytasz.
Kocham Cię.
Mając w nadziei, że czeka mnie wspanialy weekend, życzę tego i Wam;))
A to na życzenie przemiłej osóbki z Miejsca Sympatycznych Klimatów: