Witajcie kochani...
Idąc za głosem Iki, która postanowiła przywołać wiosnę, prezentuję fotografię słonecznej Prowansji... Myślę, że i Wam zrobi się cieplej od samego patrzenia ;)
Chciałam jeszcze nawiązać do wspaniałego posta Pauli na temat ludzkiej bezinteresowności.
Otóż myślę, że świat jest pełen dobrych ludzi o dobrych intencjach. Niestety, pogoń za pieniądzem (nie mam na myśli niczego złego, w końcu w naszym kraju trzeba gonić, by żyć godnie..), ciągły brak czasu, stres, powodują, że niektórzy rzadziej dają upust swej dobrej duszy i wykazują się bezinteresownością.
W świecie, w którym obecnie jest tak dużo nieszczęść, chorób i złości, powinnismy obdarowywać siebie tym, co w nas dobre. To straszne, że ludzkie dobro i bezinteresowność odbieramy jako coś niewiarygodnego i rzadkiego...bo to powinno być normą w dzisiejszych czasach... Cieszę się kochane, że spotykacie się z bezinteresownością, i życzę Wam, by to spotykało Was częściej.
Sama też staram się dawać z siebie to, co najlepsze. Potrafię pomóc kobiecie, która "wywinęła orzełka" w centrum handlowym, czy oddać słodkiego batonika dziecku, które ze ślinką na ustach zagląda za moją słodyczową córunią :) Byłoby jeszcze dobrze, gdyby niektórzy nie odbierali tego jako dziwactwa...
Ja też spotkałam się z kilkoma miłymi sytuacjami. Przypominam sobie taki dzień, gdy byłam małą dziewczynką (może z 10lat), kiedy to wybrałyśmy się z moją mamą i jej koleżanką do Poznania, zimą, okropną zimą, taką jaką teraz mamy, maluchem :D Koleżanka mamy była wówczas kierowcą. Pod Poznaniem, gdzieś w jakiejś wiosce, autko odmówiło posłuszeństwa. Trzebabyło szukać mechanika, ale gdzie się podziać na czas naprawy...? I wtedy z pobliskiego domku wyszła kobieta, która zaprosiła nas do siebie. Załapałyśmy się na pyszny niedzielny obiad. Do dziś pamiętam tamtą chwilę, gdy grzałam się w pobliżu kaflowego pieca w towarzystwie leniwych kotów... Dom był typowo wiejskim domem, z mnóstwem niebiesko-białej porcelany... Pamiętam jak dziś;)
Były tez inne sytuacje, choćby ta, gdy w zeszłoroczne wakacje w Zakopanem pan ze sklepu spożywczego przyniósł nam w woreczku trochę soli widząc, że włożyliśmy do koszyka całą paczkę... Albo mój ostatni pobyt w miejscowym sklepie z antykami. Pan, który jest jego właścicielem zna mnie jako stałą klientkę. Kiedy wybierałam z mamą kredens, opowiedziałam mu o naszych przeprawach z kredytem i nieudanej transakcji zakupu domku. W ramach poprawy humoru wręczył mi stary kinkiet, za którym co chwilę zaglądałam ;)) Kochani są tacy ludzie...
A za kinkiet się zaraz zabieram... tzn. mąż elektryk najpierw musi wtrącić swoje trzy grosze;) a potem kosmetyka... Nie wiem jeszcze, gdzie zawiśnie, ale zapewne coś wymyślę ;)
Cieszę się, ze wśród Was jest TYLE wrażliwych osób...
Pozdrawiam Was serdecznie...albo nie.. otulam ciepłym kocykiem, o tak... ;))