24 grudnia 2015

Przedświąteczne przygody

   Witajcie w tym pięknym dniu!!
Czytacie mnie już długo, więc wiecie, że gdy u mnie się dzieje, to na całego ;)
Ostatni czas dał mi niezłą szkołę życia. Mam nadzieję, że wszelkie życiowe zmiany wyjdą mi tylko na dobre...
Weekend spędziłam w rozjazdach. Sprzedawałam swoje rękodzieło na jarmarkach w pobliżu gór. Poznałam znów wspaniałych ludzi i spędziłam czas w miłej atmosferze. Nie obyło się jednak bez przygód. Mój samochód i ja jakoś tak.. nie możemy się dogadać. Co wsiądę, to jakaś awaria... Jak nie odlecą drzwi, to coś tam pęknie.... Tym razem wysiadł mi silnik. Rozkraczyłam się na środku drogi, płacząc jak dziecko... Na szczęście mogłam liczyć na pomoc wspaniałych ludzi, przyjaciół.
   Spędziłam poza domem więcej czasu niż planowałam, dlatego ciężko mi było zdążyć z przygotowaniem świąt. Ale udało się. Barszczyk pachnie obłędnie, a na balkonowym stoliku stoją miski pełne smakołyków.
Te święta nie będą należały do najłatwiejszych... Mam jednak nadzieję, że klimat stworzony w domu umili mi ten czas... :)



Kochani, życzę Wam, by ten piękny, magiczny czas upłynął Wam w radosnej atmosferze,
pełnej miłości i uśmiechu.
Wesołych Świąt!!
:)


















16 grudnia 2015

Zawiankowana ;)

   Ho ho ho...!! :)
Dziś dzielę się z Wami kilkoma z moich ostatnich wianków i stroików świątecznych. Tym razem postawiłam na nieco jaśniejszą kolorystykę. Jeden z wianków (mój osobisty faworyt w śmietankowych kolorach) leci już do mojej kochanej Agnieszki :)






























Do następnego spotkania!! 
:)

15 grudnia 2015

Z drzewa koń na biegunach

  Dziś w roli głównej Konik na biegunach .... Malowany ręcznie. Schowany w przeźroczystej kuli, stoi na śniegu, delikatnie oprószonym białym brokatem. Kulę zdobią ręcznie dziergane gwiazdki.
mam nadzieję, że moja wariacja na temat bombki 3D przypadnie Wam do serc :)))





Konika można znaleźć TUTAJ :)

Pozdrawiam Was zimowo!!
:)

12 grudnia 2015

O bombkach, kiermaszowych klientach i obżarciuchach

   Wczoraj, chyba z nadmiaru emocji, których dostarczyły mi ostatnie dni, wzięłam się za nadrabianie domowych zaległości. Umyłam okna (więc dziś od rana leje, normalne), uprzątnęłam balkon, na którym nowi lokatorzy pozwolili sobie zrobić bałagan nie z tej ziemi i zrobiłam parapet.
No właśnie, co do lokatorów. Chodzi o takie małe, latające, upierzone zielonkawo cuda. Zagościły u nas na dobre. Każdego ranka budzi mnie stukanie dziobem o metalową donicę, przeplatane delikatnym szczebiotem. Przylatuje ich po 2-5 sztuk. Wchłaniają ziarenka łapczywie, rozrzucając łuski po całej podłodze, a mnie przyprawiając o białą gorączkę. Ale co tam, pani posprząta...;) Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że takie małe ptaki mogą tak dużo zjeść.. ;) Nawet jakieś takie.. grubsiejsze się zrobiły... ;)
   Chcąc rozładować napięcie, zabrałam się za zrobienie drewnianego parapetu w pokoju dziennym. Wcześniejszy tylko udawał drewniany, co powodowało, że czułam wewnętrzny niepokój;) Dorwałam więc dechę, docięłam, oszlifowałam, zabejcowałam na tikowo-palisandrowy kolor i osadziłam na miejscu. Prezentuje się całkiem nieźle. A wszelkie niepożądane emocje uleciały gdzieś.. z energią przeznaczoną na szlifowanie;)

   Powoli kończę prace nad ostatnimi świątecznymi dekoracjami. Być może udam się jeszcze na jakiś kiermasz. Udało mi się stworzyć kilka bombek 3D, kilka malowanych, złoconych.. Z tymi ostatnimi było najwięcej pracy. A propos bombek, muszę się z Wami podzielić tym, co mnie spotkało podczas kiermaszu głogowskiego;)
Otóż zdarzyło mi się, że moje stoisko odwiedziło kilka pań, które po zapytaniu o cenę, delikatnie acz niekoniecznie taktownie, kręciły nosem;) Że drogo bardzo. Bo bombka za 35 czy 38 złotych. Wytłumaczyłam więc, że materiał na takową to jakieś.. 15zł. Reszta, czyli ok.20zł to zapłata za moją - uwaga - blisko czterogodzinną pracę :D Szaleństwo, prawda..? ;) Panie bez ogródek spytały, czy mam coś za 5 złotych. Nadmienię, że nie były to staruszki-emerytki, skromnie odziane z powodu pobierania niewątpliwie skromnej emerytury (takim to ja często daję coś za darmo, od serca..).
Uśmiechnęłam się pod nosem, nie rozumiejąc zupełnie dlaczegoż to takie osobistości nie udadzą się po prostu do sklepu typu "Wszystko po 5 złotych"..?
Ja swoją pracę cenię. Czasem bardziej, czasem mniej, ale cenię. Pomysł, włożone serce, wysiłek.
Na szczęście klientek nie brakuje. I większość jednak docenia. Za estetykę, oryginalność. To mnie uszczęśliwia:)

O, a żeby nie pozostawiać po powyższym fragmencie niesmaku, wspomnę o jeszcze jednej kiermaszowej klientce. Pani o bardzo sympatycznej aparycji zatrzymała się przy moim obrazie z Calineczką. I patrzyła tak i się zachwycała. W końcu uśmiechnęła się do mnie szeroko i powiedziała: "Jest śliczny... A ta dziewuszka to zupełnie jak pani" :) No nie pomyślałam wcześniej, że obraz mógł wyglądać jak autoportret... Może faktycznie...;) Pani po jakimś czasie po raz kolejny przechodziła obok mojego stoiska. Z córeczką. I znów ze szczerym uśmiechem rzecze do niej: "O, tu jest ta nasza pani, zobacz, jakie ma cuda..." NASZA PANI. No uwielbiam:))))
Uwielbiam być dla innych źródłem inspiracji. I strasznie lubię, gdy klienci wracają. Bo lubią. Bo, jak twierdzą, u mnie zawsze znajdą coś "innego", magicznego... To bardzo motywuje. Bardzo!!!!! :)





O, to wspomniane bombki. Zdobione płatkami złota i miedzi  oraz malowane...









A tutaj już moje najkochańsze obżarciuszki :)












Cudownej niedzieli Wam życzę. Wypocznijcie przed jutrem. Za mnie też, bo ja na to czasu mieć nie będę ;)

Do następnego kochani!!



 

10 grudnia 2015

Tradycyjnie na czerwono

   W tym roku rustykalnodomowe dekoracje miały przybrać inną, nie-czerwoną barwę, jednak stało się inaczej. Znów zatęskniłam za tradycją i kolorem, który kojarzy mi się z magicznymi świętami Bożego Narodzenia.
   W moim domu masowo produkują się rozmaite cuda - począwszy od wianków, stroików, po bombki zwykłe, malowane, 3D... Na głogowskim kiermaszu sprzedałam całkiem sporo swoich wytworków, więc muszę uzupełnić braki.
 
Moim osobistym faworytem jest poniższy wianek. Uwielbiam go. I nie wiem, czy rozpaczać, czy się cieszyć, że do tej pory nie znalazł właściciela;)









Kolega bałwanek znalazł już nowy dom, ale jego miejsce zajął już konik na biegunach, którego pokażę Wam w kolejnym poście;)






   O, i jeszcze raz na czerwono, choć..tym razem kulinarnie:)
W tym roku po raz pierwszy pokusiłam się o zrobienie marynowanych, suszonych pomidorów. Znalazłam naprawdę świetny przepis, bo pomidorki to prawdziwe niebo w gębie;))))






   Życzę Wam dobrego weekendu!!

Acha, zaglądajcie do sklepu, bo już wieczorem pojawią się w nim nowości, bardzo, bardzo atrakcyjne:)))


2 grudnia 2015

Czarny kot, cerkiew i dom Ani

   No niby nie wierzę w czarne koty i inne takie... W horoskopy, wróżki i elfy. Jednak czasami życie sprytnie weryfikuje moje poglądy:)
   Tak jak wspominałam w poprzednim poście, przy okazji wyjazdu do Warszawy odwiedziłam jedno magiczne miejsce. Piękną, drewnianą, stareńką chatę Ani i jej uroczej rodzinki, na Podlasiu.
Z Anią umówiłyśmy się z samego rana w sobotę. Jako że na miejsce dotarliśmy ciut za wcześnie, musieliśmy sobie zorganizować czas. Postanowiliśmy pojechać pod samiuśką białoruską granicę, by obejrzeć Cerkiew Prawosławną p.w.Ikony Matki Bożej.
W drodze pod granicę właśnie... drogę przebiegł nam czarny kot:)
Zajechaliśmy na miejsce. Było strasznie zimno, więc w biegu wyskoczyłam z samochodu, chwyciłam aparat i pobiegłam w stronę cerkwi, chcąc uchwycić ją w kadrze. Zrobiłam zdjęcia, pooglądałam, pozachwycałam się... i z nosem czerwonym jak u Rudolfa uciekłam z powrotem do auta. Wsiedliśmy, próbujemy odpalić i.. nic. Silnik wydaje odgłosy, jakby go kto dusił.. Kolejna próba odpalenia, i kolejna... i NIC. Czterokołowiec postanowił się zbuntować na amen.
Pozostało spróbować popchnąć to to... bo wtedy może ruszy. Były to dość nieudolne próby, przeplatane wybuchami gniewu... W końcu na horyzoncie pojawiła się straż graniczna. Dwóch panów podjechało do nas, spoglądając baaardzo podejrzliwie. Na raz przepytali, co tu robimy, czy kręciliśmy się w okolicy, czy przekroczyliśmy granicę. Wytłumaczyłam grzecznie, że ja tylko zdjęcia chciałam...bo taka cerkiew cudna.. Pokiwali głowami i spytali, czy trzeba w czymś pomóc. No ba!! Z nieba nam panowie spadli, bo przecież sama tej kolumbryny nie popchnę...
Panowie strażnicy pomogli, samochód się odobraził i ruszył, a ja zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy... to wina rozrusznika..czy może.............tego kudłatego czarnego.... ;)))















   Po krótkiej, aczkolwiek wyczerpującej "przygodzie", trafiłam do domku Ani, który przywitał mnie niesamowitym wręcz klimatem i ciepłem. Ta maleńka przestrzeń została przez właścicieli tak urządzona, że uroku pozazdrościłaby jej niejedna wielka willa. Wszystko tu jakby nie z jednej parafii, wszystko stare, kolorowe...ukwiecone, malowane... ale jakie piękne!!!!! I piec kaflowy stoi, ogrzewając zziębnięte dłonie i serca przy okazji.
U Ani, którą zresztą baaardzo polubiłam, napiłam się pysznej cynamonowej kawy. Spędziłam tu niewiele czasu, bo grafik miałam dość napięty...ale czułam się wspaniale. Aneczka wraz z mężem budują już nowy dom, a ja wyobrażam sobie, jaki będzie piękny!! Koniecznie trzeba tam wrócić za jakiś czas. Dla tych wrażeń estetycznych, fantastycznych, niezmanierowanych, prawdziwych, twórczych ludzi i widoków zapierających dech w piersiach... :))


   Kochani, teraz uciekam do malowania bombek, bo szykuję się na kolejny kiermasz, tym razem głogowski:)

Życzę Wam dobrego dnia!!
:)

Udostępnij