26 maja 2018

Zwyczajny niezwyczajny dzień

   Nie ma piękniejszego poranka nad ten, któremu towarzyszą promienie słońca przebijające się przez okna i muzyka Mozarta.
Słucham Divertimento in E-Flat Major popijając czarną kawę. Jest sobota, więc nie muszę się zrywać do pracy. Tej pracy w szkole, bo pracę w ramach własnej działalności wykonuję raczej wieczorami i nocą.
Ostatnie tygodnie były dla mnie stresujące, bo poza pracą zawodową i artystyczną, pisałam pracę dyplomową. Powoli kończę (kolejne) studia, więc jeden obowiązek mi odejdzie, a odczuwam już ich nadmiar. Jestem przemęczona, choć sypiam sporo. Ale.. już niedługo. Za pasem koniec roku szkolnego, więc będę miała więcej czasu na.. na Wszystko ;)
   Marzę o tym, by wreszcie skupić się bardziej na pisaniu. Nie tylko bloga. Marzę o wydaniu książki. Wściekam się na siebie, bo wciąż to odkładam, choć wstępne projekty już są. Najwyraźniej na wszystko musi przyjść czas. A pisać uwielbiam. Od wielu osób usłyszałam, że uwielbiają mnie czytać i że mam lekkie pióro. Wiecie, że gdy to usłyszałam po raz któryś z kolei, sprawdzałam w internecie to to oznacza??? ;)))) Jedna z koleżanek ostatnio powiedziała mi, że powinnam zając się pisaniem, bo robię to świetnie i zapytała "co ja w ogóle robię w szkole??" ;) Cóż, nawet jeśli po raz kolejny okaże się, że nie ma dla mnie pracy w szkole, dotychczasowe doświadczenia są i będą dla mnie bezcenne. I uważam, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Być może spełni się moje marzenie, wizja, w której to wizji widzę siebie siedzącą przy drewnianym biurku i oknie z widokiem na las, pracującą nad nową książką ;)
Póki co cieszę się jeszcze ostatnimi dniami pracy w szkole i obecnością dzieciaków z naszej klasy. Nie jestem wychowawcą, ale dzieciorki traktuję jak swoje, bo przyzwyczaiłam się do nich. Choć czasem napsują mi nerwów, lubię z nimi przebywać, bo każdy dzień przynosi coś nowego, jakąś radość, doświadczenie. Podobno i one trochę lubią mnie, co mnie nieco dziwi, bo zarówno jako matka, tak i jako pedagog, jestem bardzo konsekwentna i wydawało mi się, że uważają mnie za wrednego babsztyla ;) Och, ciężko będzie się z nimi żegnać (to szósta klasa, która przechodzi do innej placówki). Z drugiej strony w wakacje odpocznę. Nie od nich, ale od odpowiedzialności, od ciągłego przejmowania się nimi, ich problemami. Od przeżywania i wiecznego zastanawiania się jak rozwiązać jakąś tam trudność. Bo ja inaczej nie potrafię. Nie umiem się zdystansować i nie myśleć o pracy, gdy jestem w domu. Tak po prostu mam i już ;)
   Wczoraj miałam ciężki dzień w pracy, a jedyne, o czym marzyłam po powrocie do domu, to pojechać na wieś i pogrzebać w ziemi. Zebraliśmy więc manatki i pojechaliśmy. Po drodze zahaczyłam o ulubione centrum ogrodnicze (Zielony Zakątek w Nowej Soli, może ktoś zna) i pobuszowałam w bylinach. Rany, jakie one piękne..!!!! Jestem chyba niespełna rozumu, bo mogłabym chodzić w znoszonych spodniach, ale na kwiaty wydałabym fortunę ;) Też tak macie? Rany...mam nadzieję..że nie jestem przypadkiem odosobnionym :D
Oczywiście wydałam więcej niż powinnam, ale.. jakie cuda przywiozłam.....!! W wyborze pomogła mi pani Agnieszka, która powiedziała mi kilka słów o bylinach. Kiedy tylko usłyszałam "to nadaje się na rabaty angielskie" poczułam niekontrolowany przypływ radości i po krótkich oględzinach roślina lądowała w koszyku. Kupiłam: ostróżkę (białą z czarnym środkiem; w ogrodzie mam same niebieskie), jeżówkę o wdzięcznej nazwie "Truskawkowa Trufla", gipsówkę, białą peonię, werbenę patagońską, niebieską szałwię i. filo..kurcze..coś tam.. :) nie pamiętam nazwy, jakaś łacińska (nie spytałam o polską), ale to "coś" ma kwiaty sięgające 150cm na pięknych, mięsistych łodygach.
Do zielnika dokupiłam też macierzankę. Znalazła miejsce obok innych ziół. OCZYWIŚCIE nie w zielniku, który założyłam (ten otoczony płotkiem, w którym wszystko zdominowała rukola). Zioła postanowiły sobie same znaleźć najlepsze miejsce do życia, więc odpuściłam i sadzę je tam, gdzie im najlepiej - przy wiacie metalowej. Rośnie tam jak na drożdżach posadzone dwa lata temu oregano z Lidla ;), przywiezione z Pomorza mięta szwajcarska i hyzop, a teraz towarzyszy im pachnąca obłędnie macierzanka. Zioła rosną przy hortensjach, co nie bardzo mi się podoba. Przesadzę je jesienią może, bo wolałabym, by zielnik otaczały kwiaty pachnące, wiejskie, delikatne, takie jak lawenda czy nagietki. Niedaleko też rosną malwy. Miały być zakwitnięte w tym roku, ale nie bardzo rosną. Obsiadła je mszyca, pewnie dlatego. Smutno. Pozostaje mieć nadzieję, że mszyca pójdzie precz i odbiją za rok.
Przywiezione wczoraj kwiaty posadziłam przy domu, w miejscu, które dawniej zajmował szpaler z bukszpanu. Starałam się sadzić je piętrowo, tak by tworzyły piękną kompozycję, od największej hortensji drzewiastej, po wysokie ostróżki i mniejsze kwiaty, takie jak szałwia czy kosmosy. O właśnie, uratowałam jedną szczepkę kosmosów!! Pamiętacie, jak pisałam, że wywaliłam je z resztą nasadzeń z zakątka, który organizowałam ostatnim razem? Znalazłam maleńką gałązkę, taką wielkości 4cm, więc przesadziłam i podlałam. Mam nadzieję, że urośnie mi pięknie, bo byłoby mi ich szkoda..
Wiecie...mój ogród będzie kiedyś bajeczny :)))))  Może nie idealny, może nie zadbany jak żaden inny, ale mój - naturalny, kolorowy, dostojny. Już teraz, po dwóch latach pracy, zaczyna wyglądać tak, jak lubię - przed domem pomiędzy krzewem leszczyny i oczaru rosną stare peonie, a spomiędzy nich w górę wzbijają się ostróżki, zupełnie jak w prawdziwym, wiejskim ogrodzie. KOCHAM!!!!! :)))
   Brakuje nam jeszcze miejsca na biesiadowanie. Niestety, wiata metalowa nie sprawdza się, tkanina na dachu często się rwie. Musimy zbudować wiatę drewnianą, krytą porządnym dachem. Wczoraj z Radkiem zgodnie uznaliśmy, że trzeba czym prędzej zadbać o takie miejsce, bo tak naprawdę nawet nie ma gdzie posiedzieć. Dom się nie nadaje na relaks, bo o tyle o ile patrzy się przed siebie - jest ok, to znów gdy się podniesie wzrok, można zejść na zawał ;))))
Bardzo chciałabym móc pod wiatą ustawić jeden z moich zdobycznych, starych stołów, nakryć go pięknym obrusem, ustawić krzesła, postawić na stole kosz z owocami, piękną porcelanę... No tak. CZAS. ;)



   Teraz podzielę się z Wami najnowszymi Janiołami. Dwa boczne są jeszcze do przygarnięcia, w razie chętności :D proszę o kontakt mailowy (rustykalnydom@wp.pl)








   Janioł po prawej również jest jeszcze dostępny..





Polecam Wam też dechy kwietne - na zdjęciu jedna z moich ulubionych, z peoniami, w stonowanej, przybrudzonej kolorystyce..









Wkrótce pokażę kolejne gadżety na sprzedaż. Zainteresowanie Wasze jest duże, więc obserwujcie. Postaram się tutaj zaprezentować to, co jeszcze mam do oddania w dobre ręce ;)

Życzę Wam miłego weekendu, a wszystkim Mamom, Mamusiom, Mateczkom, życzę najcudowniejszego dzisiejszego dnia :)))

♥️♥️

14 maja 2018

Ogrodowisko - część "ładna inaczej" ;)

   Nasz ogród dzieli się na dwie części. Jedna znajduje się po lewej stronie domu, druga - po prawej.
Prawa strona obfituje w nasadzenia. Jest pięknie zagospodarowana i choć niezupełnie odpowiada mi jej układ, mogę tu spokojnie pracować i go kształtować przesadzając krzewy. Ostatnio stworzyłam między innymi skwer, który będzie stanowił dobre miejsce na stołowe aranżacje.
Lewa zaś strona jest... hmm... Napisać o niej, że jest mniej okazała, to jednak za delikatnie. Na lewej części z przodu działki znajduje się basen i wiata z huśtawką, ale druga połowa tej części jest miejscem, na które najmniej lubię patrzeć. Znajduje się na niej stary składzik na ogrodowe graty i nie byłoby tragedii, gdyby nie fakt, że jego ściany pokryte są plastikowym panelem. Przed składzikiem stały trzepaki..czy coś..., a po drugiej stronie zalegało nam pełno złomu, w tym dwie wanny i wózek na dwóch kółkach. Były to głównie graty, które wynieśliśmy/wymontowaliśmy z domku. W zeszłym roku zaczęliśmy porządkować to miejsce, bo chcemy tu postawić niewielką, drewnianą altankę (kuchnię letnią).
  I tak oto kilka dni temu nastał dzień, na który czekałam od dwóch lat - pozbyliśmy się złomu. Rety, jaka jestem nszczęśliwa.....!!!!!!!!!!!!! :))))))))))))) Nic mnie tak nie
denerwowało jak widok tej graciarni. Choć nie przeszkadzają mi składowiska materiałów budowlanych etc., to widok tych wanien przyprawiał mnie o gęsią skórkę... ;)
 Ale poniższy widok to już przeszłość. Złomiaki wywiezione, trzepaków już też nie ma. Teraz można spokojnie rozplanować teren i wbić paliki pod budowę mniejszego domku :D




O proszę, jaki arsenał... losie..........





   Poniżej wspomniany wcześniej kącik, który ma służyć odpoczynkowi pod gołym niebem. Wcześniej było tu sporo krzewów (jeden wyrzuciłam, bo zmarzł), które poprzesadzałam do innej części ogrodu. Nie obyło się bez wpadek. Po przesadzeniu wszystkich krzewów i przekopaniu ziemi przypomniało mi się, że rok temu rosły tu moje kosmosy... Mam nadzieję, że zdarzy się cud i odbiją.






   Pod wiatą też zrobiło się luźniej. Poprzesadzałam bukszpany (nie ma ich już na tym zdjęciu), bo bardzo ograniczały miejsce i mieliśmy problem, gdy np. grillowaliśmy z rodzinką. W dalszej przyszłości wiatę zastąpimy podobną (względem wielkości), ale drewnianą. Ale to odległy plan. Chyba, bo plany często ulegają zmianom ;) 
Za stołem widać ścianę z bukszpanu. Za nią jest basen. Chcę, by do basenu był dostęp bezpośrednio spod wiaty. Ścianka bukszpanów powędruje więc za basen, odgradzając tym samum widok z drogi - bo cenię sobie intymność.






   Działka jest już nieco odgracona, więc teraz możemy zabrać się za kolejny etap prac - będziemy robić drewnianą, rustykalną furtkę.



Kochani, z racji robienia porządków, wyzbywam się niektórych gadżetów. Mam do sprzedania sporo fajnych dodatków w dobrej cenie.

Do sprzedania między innymi: (kontakt: rustykanydom@wp.pl)



Pozbyłam się już mojej komody indyjskiej. Nie będę miała na nią miejsca w domku. Mebel trafił w dobre ręce i będzie cieszył nowych właścicieli.

   Uciekam na krótką drzemkę. Przede mną sporo pracy, dobrego dnia Wam życzę!! :)

11 maja 2018

W mojej lodówce jest...coś...

    Budzę się w piątkowy poranek. Zaspana od razu - jeszcze przed poranną toaletą - zmierzam w kierunku ekspresu do kawy (bo bez niej ani rusz) i go odpalam. Idę do łazienki. Po drodze otwieram lodówkę, by sprawdzić, czy jest mleko. Uchylam drzwiczki i widzę dwie białe miseczki z kolorowym czymś, jedna z zawartością czerwoną, druga - pomarańczową. Myślę sobie - oczywiście mój tok rozumowania jest daleki od myślenia trzeźwego, bo śpię jeszcze troszeńkę.. - "Radek zrobił galaretki..miło..". Idę do toalety. Tam już ostre światło halogenów otrzeźwia mnie brutalnie i zaczynam myśleć jakby jaśniej. Nagle dochodzi do mnie, że to coś w misce nie może być galaretką, bo Radek przecież nie mógł robić galaretek po powrocie z pracy, gdyż od razu poszedł spać. Więc co to do diaska jest?? - myślę..
Zaglądam raz jeszcze do lodówki. No nie galaretka, bo matowe to dziadostwo i pachnie perfumami. W lodówce...fuj!! Wyjęłam kolorowe ustrojstwo i postawiłam na blacie. Postanowiłam, że zapytam Julkę, gdy się obudzi. Szykuję się do pracy.
Po upływie niespełna godziny zrywam się spod prysznica i zasuwam do kuchni, bo przyszło mi do głowy, że to coś może pod wpływem ciepła zareagować.. i..no nie wiem... rozpuścić się, urosnąć i wypłynąć...wybuchnąć.... w końcu nie bez kozery stało w lodówce. (rety..nie wiem, co ja miałam wtedy w głowie....). Wstawię miski z powrotem do lodówki. Otwieram drzwiczki i powala mnie zapach perfum. Nie.....!! Przecież to tałatajstwo zasmrodzi mi całą lodówkę!! Budzę Julę.
- Mamuś, to jest plastelina na gluty.
- ............?"?;'./;',./;''.;/??????? (zwoje pracują i usiłują przetrawić i rozpracować słowo "gluty")
- No te takie, które kiedyś kupowałam gotowe...taka plastelina jakby.
- Aaaa...a...tak tak....no tak........... Ja..wyjęłam te dwie miski z lodówki.
- Ale tam jest ich więcej mamuś.
- ..................................
No jest.. Jest kilka mniejszych miseczek, pojemniczków. Nic dziwnego, że nasza lodówka pachnie jak Sephora.......

;))))))))))))))

Julka jest obecnie na etapie małego alchemika. Miesza jakieś przedziwne mikstury, ugniata, rozlewa dziwnej maści płyny po miskach,co chwilę prosi o zakup czegoś, co wywołuje u nas szok, na przykład płyn do soczewek. Nie oponuję, kupuję, bo cieszy mnie fakt, że - jakkolwiek dziwnie brzmi"robienie gluta" - sama wyszukuje sobie zajęcia, eksperymentuje, tworzy, bawi się, a nade wszystko - ćwiczy umiejętności manualne.
Trzeba jedynie nieco bardziej uważać ostatnio, funkcjonując w domu, by na ten przykład w coś nie wdepnąć.Stosuję też zasadę ograniczonego zaufania gdy chcę napić się czegoś ze szklanki stojącej na kuchennym blacie. Bo a nuż przed chwilą było w niej coś...coś... o zgrozo.. ;)))))))))))


4 maja 2018

FELIETONOWO- Polubić siebie

      Kochani,
wiem, że lubicie mnie czytać i gdy piszę szczerze, od serca. O tym co i jak myślę, jak widzę, czuję. Dajecie mi od jakiegoś czasu sygnały, że spodziewacie się na Rustykalnym jeszcze więcej treści. Zatem powstał w mojej głowie pomysł, by zacząć tu co jakiś czas zamieszczać FELIETONY. Osobiście lubię je pisać, więc niech to będzie moja blogowa nowinka, dla Was i mnie samej :)))
Jeśli życzycie sobie określonego wpisu, chcecie poznać moje opinie na konkretny temat, chcecie podjąć jakąś dyskusję, piszcie - z chęcią się wypowiem, pogadam z Wami ;))


♥️♥️

   Lubię siebie. Za to, jaka jestem. Jaką jestem kobietą, jakim człowiekiem. Bywa, że ktoś stwierdzi, że jestem za szczera, zbyt "wylewna" - cokolwiek to znaczy. Ale to cała ja.
Jestem prawdziwa. Czasem walnę coś bez zastanowienia, a potem godzinami w głowie zwoje pracują nad tym jak to odkręcić. Czasem popełniam błędy. Często się śmieję, wygłupiam, jakbym miała piętnaście lat. Mimo to moja Julka lubi to, że ma matkę-wariatkę ;) Czasem płaczę. Nawet przy dziecku. Usłyszałam kiedyś, że nie powinnam, ale nie widzę nic złego w pokazywaniu emocji.
Jestem roztrzepana, często się zawieszam i bujam w obłokach. Jestem odważna, silna, co akurat zawdzięczam mamie. Całkiem niedawno powiedziała mi: "Wiesz co.. Tak ostatnio sobie pomyślałam, że gdybym w twoim wieku była tak mądra i silna, może życie, nasze..wyglądałoby pewnie zupełnie inaczej". Cóż.. Odpowiedziałam tylko, że może tak, a może i nie. Uważam, że to właśnie życiowe doświadczenia sprawiły, że jestem kim jestem i znalazłam się w tym właśnie miejscu. One też dały mi siłę. Lubię życie ze wszystkimi jego aspektami, kolorami, fakturami, stronami, blaskami i cieniami.
   Zdarza się, że z czymś sobie w życiu nie radzę. Nie jestem wszechmocna, choć niektórym z Was pewnie tak się wydaje ;) Nigdy jednak nie boję się prosić o pomoc, wsparcie, bo to przecież nic złego, że czasem tego potrzebujesz. Kilka dni temu na przykład podjęłam współpracę z Sylwią, zajmującą się kreowaniem wizerunku, bo z racji ogromu zajęć, na sprawy związane z moją powierzchownością, wyglądem, nie mam zupełnie czasu. Sylwia, będąca fachowcem, profesjonalistką, ogarnie (nie lubię tego słowa, ale..) tę sferę mojego funkcjonowania, której ja nie mogę poświęcić dostatecznej uwagi.
   Lubię siebie za samokrytycyzm. Jestem kobietą świadomą swoich zalet, ale i wad. Nie jestem nieomylna, popełniam gafy, czasem zachowuję się tak, jak nie ja (od razu to czuję) - wtedy zaczynam pracę nad sobą. Analizuję, planuję zmiany, a dzięki samozaparciu i silnej woli, wprowadzam je w życie. Z natury jestem też dobrym człowiekiem. Nie robię innym krzywdy. Nie mylić z asertywnością, bo gdy ktoś krzywdzi mnie, potrafię postawić granicę - czego też nauczyłam się z wiekiem.
   Osiągam swoje cele. Realizuję marzenia. Kiedy słyszę od Radka "nie da się" (niegdyś jego dewiza życiowa, obecnie - staje się takim optymistą jak ja i wierzy, że można wszystko), przekonuję go, że się jednak da i że trzeba próbować. Nie po trupach do celu, ale własnymi siłami, na spokojnie, realizować cele, plany, wizje. Zdarza się, że się złości, bo "ty to byś chciała zaraz, już.. ", ale po czasie zawsze słyszę: "jesteś siłą napędową naszej rodziny, dzięki tobie nasze życie jest piękne", po czym rzuca "DZIĘKUJĘ" :)
   Żeby kochać życie, lubić ludzi, trzeba zacząć od siebie. Trzeba siebie akceptować w pełni, pokochać, a jeśli to trudne - wypracować zmiany na tych płaszczyznach, które najmniej odpowiadają naszemu "ja". Ja, pomimo świadomości swoich wad, niedoskonałości, lubię siebie i jestem otwarta na nowe. Dlatego zawsze do nowo poznanych ludzi podchodzę z uśmiechem, ufnością, nadzieją, uprzejmością. Nie każdy tak ma, bo spotykam ludzi, którzy na starcie (podczas gdy nawet zdania ze mną nie zamienili) mnie kasują, krytykują, traktują z dystansem i brakiem sympatii, ale wiem, że to ludzie, którzy właśnie samych siebie nie akceptują, bo od własnego jestestwa wszystko się zaczyna. Jestem wdzięczna za to, że ja tak nie muszę. Że mogę kochać ten świat i iść przez życie z dziecięcą radością.

Udostępnij