Kiedy przejeżdżaliśmy przez wieś szukając numeru domu z ogłoszenia, moim oczom ukazał się piękny, ceglany, stary dom, rodem z powieści Kalicińskiej. Zatrzymałam wzrok na dłużej, a chwilę później okazało się, że to właśnie nasze miejsce docelowe.
Dostojny dom. Stary, z czerwonej cegły. Odrestaurowany, ale tak...z szacunkiem. Z zachowaniem starych detali, bez rażących, kontrastujących kolorów. Wejście zdobi drewniany ganek, a filary budynków gospodarczych zdobią całe naręcza winobluszczu.
Moją uwagę jednak najbardziej przykuły malwy. Jakie piękne!!! Ogromne, dorodne. I to te stare, takie w starym gatunku, z wielkimi kwiatami o widocznych środkach. Od dawna marzę o takich właśnie malwach przed domem. Te, które kupiłam i wysiałam na wiosnę, są mikre jakieś.. i takie bardziej nowoczesne.. a tu..........zupełnie jak w Lanckoronie, gdzie przed niemalże każdym domem wyrastają takie właśnie staruszki, które biją na głowę nowoczesne, zbajerowane gatunki..
Pani Elwira, właścicielka gospodarstwa, wskazała nam miejsce, z którego zabieraliśmy cegły. Podczas gdy mąż mój je ładował na przyczepę, porozmawiałyśmy sobie. W rezultacie rozgadałyśmy się tak, że nie zdążyłam się nawet zorientować, że cegła już czeka złożona, gotowa do transportu.
Właścicielka oprowadziła mnie po swoim ogrodzie. Ogromnym, ale takim "po mojemu".... Wszystko w nim rośnie naturalnie, swobodnie i wysoko. Nie ma boznajów, dociętej trawy, w której nie ma źdźbła koniczyny... Są za to ogromne, stare krzewy porzeczek, agrest, poziomki.. Nad tarasem rozpościerają się wysokie drzewa i to tak pięknie, że nie potrzebne są tu ogrodowe parasole... Wszystko z pozoru w nieładzie, ale stworzyło to tak niesamowity klimat, jakby ogród był taki od stuleci. Wyczuwa się w nim pozytywną energię. W osobie pani Elwiry zresztą też.
Opowiedziała mi jak sadzić i przesadzać malwy, porzeczki..i jakie syropy (według babcinych receptur) sprawdzają się na rozmaite dolegliwości.
Kiedy zbierałam się do wyjścia, pobiegła po donicę i powiedziała, że ma sporo sadzonek malw i zaraz mi je wykopie. "Zaliczyłam" lekką konsternację, bo coraz rzadziej zdarza mi się spotykać z taką szczerością i bezinteresownością ;) Pani Elwira wykopywała te malwy, a ja czułam taką wewnętrzną radość...tak ogromną...!! Radość, że je dostanę i że spotkałam kolejną osobę, która daje tyle dobra.. :))))))) (Pani Elwiro, może Pani przeczyta - malwy rosną już sobie podparte należycie; jeszcze raz uściski serdeczne!!)
Oprócz malw przytargałam jeszcze od pani Elwiry topinambur. Nie bardzo wiedziałam, jak się go je, bo zaledwie zasłyszałam gdzieś kiedyś w telewizji, że dodaje się go do potraw.. ale u gospodyni rozsiewa się on niemożebnie a i kwitnie ponoć ładnie, pobrałam więc szczepki... Może Wy znacie jakieś dobre przepisy?
Za każdym razem, gdy spotykam ludzi tak dobrych, szczerych, bezinteresownych, dziękuję. Niebiosom, losowi czy czemu tam jeszcze...
Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś odwiedzić to gospodarstwo. Z chęcią zawiozłabym coś od siebie..
Dobrego dnia!! :)))