30 marca 2021

Tajemnicza marchewka

    Z dnia na dzień czuję się trochę lepiej. Pan domu na szczęście już też wychodzi z choroby. Jego też dopadła korona. Przeszedł ją zupełnie inaczej niż ja, mając mniej objawów, ale były one bardzo intensywne. Gorączki koło 40 stopni przez tydzień, o reszcie nie chcę nawet wspominać. Paskudny wirus.

Powoli staram się nadrabiać zaległości, które nawarstwiły się podczas trwania kwarantanny. 



   Nasz niuniuś ma już pół roku. Spójrzcie na ten pyszczulek.. :)))




Jaką my mamy z niego pociechę.. ;)))

Opowiem Wam o jednej z sytuacji.

Któregoś wieczora oglądałam serial siedząc w fotelu, w salonie ("Homeland" - widzieliście..? Polecam!!). Nagle wpada Jula i krzyczy: "Mamuś! Co to jest??" Patrzę - na środku podłogi leży wielka, ugotowana marchewa. Wyobraźcie sobie, piorun mały wyciągnął ją z zupy w kuchni i przyniósł do salonu 😅 Nie zjadł jej, ba, nawet nie nadgryzł, doszłam więc do wniosku, że przyniósł ją.. dla mnie 😜



Trzy światy z tym Lulem ;) Chodzi chronicznie głodny, gotów zjeść wszystko, co tylko da się pogryźć i przełknąć. 

Stał się też bardziej przytulasty. Każdego ranka przychodzi do mnie i czeka, aż go wezmę na ręce i pomiziam pod szyjką. Tylko tam. Panie broń dotknąć mu brzucha ;) Podgryza wtedy mi rękę, albo pomrukuje krótko -  robi tak zawsze, gdy jest niezadowolony.

Kochany kociak, rozweselił nam dom.


   Przez choroby nasze remonty stanęły w miejscu. Podobnie jak prace na wsi, w ogrodzie - nie zrobiliśmy w nim nic. Czeka nas sporo pracy w tym roku. Najważniejsza inwestycja została już poczyniona w zeszłym sezonie - szambo. Bez niego ani rusz. Teraz trzeba kłaść rury, kable, stawiać ogrodzenie, robić fundament pod narzędziownię... Dużo tego. Co się uda zrobić, to się okaże. Nie nastawiam się, że musimy. Jeśli zdrowie pozwoli, popracujemy i nawet jeżeli będzie to minimum,  też będzie dobrze.


   W mieszkaniu też zaszło kilka drobnych zmian. Udało się (prawie) skończyć gabinet pana domu. Czarny sufit wygląda nieziemsko. Maleńkie pomieszczenie zyskało na przytulności, funkcjonalności i klasie. 

Na stole kawowym w salonie wylądował dodatkowy blat -  z kamienia. O nim w kolejnym poście. Zrobiło się miejsce na dodatkowy mebel (komodę), bo pianino przeniosłam do swojej pracowni. Doszły dwie duże lampy. Jedna (w stylu Art deco) z przypadku - kupiliśmy ją w sklepie stacjonarnym, a po przywiezieniu do domu okazało się, że w gabinecie się nie zmieści. Stanęła do czasu zwrotu w salonie.. - i tam już została ;) 













   Tegoroczne święta spędzimy w trójkę, w domu. Julka kończy kwarantannę po świętach. Poczyniłam drobne dekoracje. Tym razem zapragnęłam natury - w dwóch wazonach kwitną bazie kotki (kot ich Jeszcze nie zżarł, aczkolwiek próby już były...).






   No i poczułam już wiosnę. Zaszalałyśmy ostatnio z Julką i obydwie pofarbowałyśmy włosy szamponami. Ona bardzo chciała troszkę przyciemnić włosy. Zapierałam się ręcyma i nogyma, że nie pozwolę jej farbować włosów do 17 roku życia. Uległam (ma piętnastkę). Doszłam jednak do wniosku, że jeżeli to pofarbowanie jest obecnie największym jej marzeniem, będzie dobrą nagrodą za ciągłe siedzenie w książkach. Skorzystałyśmy, rzecz jasna, z tego, że jest na kwarantannie i nie wychodzi z domu ;) Ja zaś wróciłam do dawnego koloru. Uśmiecham się więc do Was z moim nowym wydaniem ;))




Do zobaczenia!! 

♥️♥️






18 marca 2021

Wracam do żywych

 Jesteśmy w kwarantannie. Około dwóch tygodni temu dopadła mnie korona. Piszę ten post, by opowiedzieć Wam o tym, co przeżyłam i ku przestrodze dla tych, którzy jak ja wcześniej uważają, że wirus powoduje zwykłe przeziębienie.

   Dopadło mnie w weekend, 6-7 marca. Byłam przekonana, że to grypa, bo choroba rozwinęła się u mnie dość nagle. Zaczęło mnie boleć gardło, dostałam kaszlu i rozbolały mnie plecy. Bardzo mocno bolały. Następnego dnia już bolało mnie wszystko. Nawet palce u rąk. Mam w domu masażer, więc masowałam ręce, nogi i plecy, jednak na niewiele to się zdało, ból nie ustępował. 

Zarejestrowałam się do lekarza, powiedziałam o objawach przekonana, że stwierdzi grypę i wyśle mnie na zwolnienie. Jednak od razu skierowano mnie na test. 

Cała logistyka związana z robieniem testów w naszym szpitalu to jakieś nieporozumienie. Brak informacji, pretensjonalna pielęgniarka, która pozwoliła sobie wyżyć się na mnie, bo śmiałam przyjść dziesięć minut przed zakończeniem jej pracy (nadmienię, że byłam punktualnie o wyznaczonej godzinie). Samo robienie testów to było dla mnie bardzo przykre przeżycie, tym bardziej, że moje samopoczucie było bardzo, bardzo złe. Totalnie opadłam z sił. Kiedy schodziłam po schodach, nogi się trzęsły pode mną, jakbym była doszczętnie odwodniona. Złożyłam zażalenie do szpitala, za namową rzecznika praw pacjenta. Jak na razie pozostaje bez odzewu.

Po południu, po wykonaniu testu, już wiedziałam, że będzie pozytywny. Nagle straciłam smak i węch. I nie, nie tak, jak traciłam je zazwyczaj przy przeziębieniu. Straciłam jedno i drugie w stu procentach. Nawet mocnych perfum nie czułam nic a nic. Wiedziałam już, że to coś zupełnie innego niż zwykle. 

Wieczorem dostałam wiadomość głosową z ministerstwa zdrowia. Zostałam objęta kwarantanną. Cała ta otoczka była na początku dość.. poważna i straszna zarazem. 

Następnego dnia zaczęły mnie boleć i piec oczy. Zupełnie jakbym zaprawiła je jakimś silnym środkiem chemicznym. Bolała mnie głowa, a plecy dokuczały tak bardzo, że miałam problem ze snem. Doszedł ból uszu. Pojawił się też problem z pęcherzem. Czułam, jakbym się cała rozpadała. 

Przyszedł wynik testu, oczywiście pozytywny. Nie spodziewałam się innego. Cały dom objęto kwarantanną, mnie izolacją. Nienajlepszy to czas dla nas, bo mamy kilka pilnych spraw, a i Julka ma próbne egzaminy, które muszą się odbywać w trybie zdalnym. 

Otrzymałam telefon z sanepidu. Na szczęście zła passa po kontakcie z wypaloną pielęgniarką minęła i odtąd miałam do czynienia już tylko z dobrymi ludźmi. Kobietka z sanepidu odbyła ze mną wywiad, ale zrobiła to bardzo delikatnie i sympatycznie. Również kontrole wojska i policji przebiegały bardzo miło. Ponadto nasi nowi sąsiedzi okazali się równie wspaniali. Służą nam pomocą, interesują się naszym zdrowiem. Zamieszkaliśmy w bardzo dobrym miejscu.

Moje złe samopoczucie trwało około dziesięciu dni. Później już objawy zaczęły mijać. Jedyną rzeczą, która przyprawiła mnie jeszcze o gęsią skórkę był ból serca, który wystąpił po ustaniu reszty objawów. Okazało się, że korona może powodować zapalenie mięśnia sercowego. Zaczęłam brać leki przeciwzapalne i krople nasercowe, serducho się troszkę uspokoiło.

Wierzcie mi, przeżyłam chwile grozy. Bałam się o siebie, bo jeszcze nigdy aż tak się nie rozchorowałam. Ostatni raz był chyba gdy byłam małym dzieckiem i przeszłam ostre zapalenie płuc.


Kwarantanna mi się niedługo skończy, o ile lekarz nie zadecyduje inaczej. 

Do codziennych czynności wracam powoli, etapami. Odkurzenie salonu to dla mnie wyczyn równy biegowi w maratonie. Widzę już, że jeszcze długo będę dochodzić do siebie. To też dla mnie nietypowe, bo z reguły po kilku dniach choroby wracałam do całkowitego zdrowia i sił. Teraz jest inaczej. 

Biję się w pierś, bo bagatelizowałam koronę w myślach - cała pandemia wydawała mi się nadto rozdmuchana. Jednak gdy sama, będąc osobą bez poważnych chorób i dość młodą, zachorowałam tak ciężko, wiem już, że to nie są przelewki. To loteria, albo nie zachorujesz, albo zachorujesz i przejdziesz to lekko, albo zapadniesz jak ja i będziesz truchleć na myśl, jak wiele z nieprzyjemnych objawów zostanie z tobą na dłużej. Smaku i węchu nie odzyskałam w pełni, jednak mam już "przebłyski". Mam nadzieję, że odzyskam je szybciej niż po kilku miesiącach, jak znajomi. 


Przespałam w ostatnim czasie wiele godzin, co zapewne pomogło mi w regeneracji.

Bardzo tęsknię za pełnym zdrowiem, za możliwością realizowania swoich pasji, za normalnością. Nabrałam pokory. 


Dbajcie o siebie, kochani. Nie ma co popadać w paranoję, ale też nie można lekceważyć tego, co się dzieje wokół. Jestem tego żywym przykładem. 

Życzę Wam dużo zdrowia i szczęścia, oby Was to cholerstwo ominęło szerokim łukiem.. :**

Udostępnij