23 czerwca 2019

Serce domu, zalanie i głęboki oddech..

   Musiałam sobie to wszystko w głowie poukładać.
Przeprowadzka to niełatwa sprawa. Po dziesięciu latach uczysz się nowego. Przyzwyczajasz do nowych kątów, lokalizacji, uczysz funkcjonowania na dużej przestrzeni. To nie tylko radość z nowego, lepszego, ale i dużo utrapień związanych z chociażby nieustannym szukaniem Wszystkiego Wszędzie. Bo tu już jak coś wsiąknie, to na amen ;)
Potrzebowałam czasu, by się tu zadomowić. Tym bardziej, że początek w nowym mieszkaniu nie jest bajeczny i zaczęliśmy od małej katastrofy.
Kilkanaście dni temu zalało nam mieszkanie. Skala zniszczeń jest bardzo duża i szykuje się mega-hiper-super remont. Ale od początku:
Któregoś pięknego dnia wróciłam z pracy z bardzo pozytywnym nastawieniem. Dlaczego pozytywnym..? Bo to dzień, w którym mam najmniej lekcji. Po pracy poszłam do sklepu, wróciłam do domu i zabrałam się za rozpakowywanie zakupów. Nagle słyszę chlust, jakieś szurnięcie i dźwięk płynącej strugą wody. Patrzę i nie wierzę - po środku wejścia do kuchni leje się woda z sufitu, lecąc wprost na podłogę, a lała się jakby ktoś odkręcił maksymalnie kran. Przerażona pobiegłam po miskę. Kiedy ją podstawiłam, nagle zaczęło się lać jeszcze dwiema strugami po bokach. Pobiegłam po kolejne miski i wiadro. Woda rozpryskiwała się po całej kuchni. Po chwili kolejne strugi, tym razem zdrowo leje się po ścianie. Misek brak.. pobiegłam po jeszcze nierozpakowane pudła z ciuchami, zalegające w garderobie. Podstawiłam dwie sztuki. Zaraz po ich ustawieniu słyszę chlust w łazience. Biegnę, patrzę - woda leje się z szybu wentylacyjnego, niczym wodospad - znów coś podstawiam.. Brakuje mi pudeł, biegnę więc do pokoju Julki i wysypuję na jej łóżko szpargały, podstawiam pudło w łazience. Później już poszło... Woda lała się co chwilę to nowym strumieniem po ścianach - w kuchni, dużym przedpokoju, małym, w pracowni, łazience.. W kuchni spod szafek w zabudowie zaczęła wypływać po podłodze, nie nadążałam jej zbierać. Panika włączyła mi się, gdy zobaczyłam, że zalana jest skrzynka z bezpiecznikami, a woda leje się z każdej puszki elektrycznej i każdego kinkietu... Rozryczałam się jak dziecko. Chyba z tej bezsilności.. Pan domu w pracy i nieosiągalny. Zadzwoniłam do szwagra, sama nie wiem czemu akurat do niego, ale telefon okazał się zbawienny, bo powiedział mi coś w stylu "ogarnij się" (oczywiście delikatnie ;) ) i kazał natentychmiast wyłączyć bezpieczniki. Rany, nawet o tym nie pomyślałam w panice.. Zrobiłam co kazał. I się ogarnęłam, natychmiast. Pobiegłam do sąsiadów do góry. Okazało się, że sąsiada, u którego woda się leje, nie ma w domu. Skontaktować się z nim pomogła sąsiadka, którą przy okazji poznałam, a która okazała się być baaardzo pomocną i otwartą kobietką. Sąsiad zawiadomiony, zadzwoniłam też do zarządcy budynku. Ściągnęli sąsiada z pracy błyskawicznie. Kiedy dojechał na miejsce okazało się, że jego dom pływa, bo pękła rura pod piecem. Chłopak też niedawno remontował mieszkanie... :(
Woda lała się jeszcze przez kilka godzin. Z odsieczą przybyła mama, która pomogła mi zbierać wodę i osuszać podłogi, choć to syzyfowa robota - trzeba było cierpliwie czekać, aż się przestanie lać. A kiedy już myślałam, że najgorsze za mną, usłyszałam łomot. Wybiegłam z kuchni, patrzę - nad wejściem do niej wybrzuszył się kawałek ściany, pękł i zaczęła się wylewać pomarańczowa, ceglana woda. Rety..
No nic, po powrocie pana domu trzeba było zdemontować całą kuchnię. On się opierał (biedny, bał się chyba co zobaczy pod gumolełonem), ale w końcu uznał, że trzeba to sprawdzić. Musieliśmy zajrzeć pod warstwy pcv, by sprawdzić, czy nie ma tam dech (a kupując mieszkanie wiedzieliśmy, że podłogi są drewniane), które zamokły. Istniało ryzyko przegnicia i uszkodzenia całej konstrukcji podłogi.
Zdemontowaliśmy wszystkie meble i wynieśliśmy wszystko z kuchni. Unieśliśmy kawałek nowej podłogi pcv - woda stała na całej połaci podłogi kuchennej..








 Zerwaliśmy więc kawałek starej pcv-ki, by sprawdzić, co jest pod spodem i czy jeszcze coś trzeba osuszać. Pod spodem znaleźliśmy płyty wiórowe, też mokre - woda dostała się między łączenia. Dalej już nie rozgrzebywaliśmy, tylko zwinęliśmy gumoleum, by podłoga schła.
Minęło trochę czasu, a podłoga nadal schnie, więc czekamy cierpliwie, a gdy już będziemy po oględzinach rzeczoznawcy, zaczniemy demontaż podłogi. I.. remoncik..









   Czy się załamaliśmy..? Nie. Nie ma tego złego. Wyklarował mi się obraz kuchni - jak ostatecznie ma wyglądać. Stało się to, bo szafki kuchenne z braku laku ustawiliśmy w przedpokoju, w którym niedawno skuliśmy tynk, odsłaniając starą cegłę. Wyglądało to tak:





   Baaardzo nam się spodobał widok szafek pod ceglaną ścianą. Spojrzeliśmy na siebie z Radkiem i już wiedzieliśmy - będziemy miejscami odsłaniać cegłę w kuchni ;) Dodam też ciut koloru, bo w tej białej nijak się nie odnajduję.
Kuchnia jest dla mnie sercem domu. Musi być w niej przytulnie, musi zachęcać do tego, by w niej przesiadywać, pichcić. A taka cała biało-szara nie zachęcała. Nie mnie w każdym razie. Jeszcze przed całym tym zalaniem wiedziałam, że z końcem lata położę tu płytki w ciepłym kolorze i w kilku miejscach pomaluję ściany na ciemniejszy kolor. Tak więc nie załamujemy się. Owszem, kilka dni temu było ciężko, ale już spasowaliśmy - odpoczęliśmy, nabraliśmy nowej energii, zapału. Myślimy pozytywnie, bo co nam pozostało..? ;) Pomysł jest, teraz tylko trzeba chwili na osuszenie i zabieramy się do pracy.

   Co do bloga, wracam do regularnych wpisów. Mamy już internet, który działa jak należy, więc do zobaczenia ;)

Udostępnij