28 lutego 2014

Herbata z malinami i o doświadczaniu...

   Witajcie kochani:))
Za oknem tak jasno, świetliście... Wspaniale, prawda..?
Wczoraj byliśmy w ogrodzie teściowej. Zza krzaka bukszpanu uśmiechnęły się do mnie pierwsze wiosenne żółte i fioletowe kwiatki:)

   Pomimo pięknej pogody ostatnio czułam się ciężko. Bywałam chronicznie zmęczona, brakowało mi energii, chęci do działania. Czułam, że potrzebuję ruchu i powietrza. Zdecydowanie za dużo czasu spędzam teraz w zamkniętym pomieszczeniu.
   Od dawna nosiłam się z zamiarem biegania. Kiedy pracowałam w szkole, biegałam po schodach;) Teraz natomiast wykonuję pracę głównie w pozycji siedzącej, więc...
   Urzeczona wiosenną już aurą zebrałam siły i zaczęłam biegać. Och...musielibyście mnie widzieć... ;) Szybciuchno okazało się, że moja kondycja jest na poziomie mocno minusowym. Przebiegłam nie całe 1,5 km, a zmęczyłam się jakbym weszła na szczyt Kasprowego... serce biło tak mocno, że o mało nie zeszłam na zawał... ;) Następnego dnia zamiast mnie - z łóżka wstał jakiś sztywniak...w dosłownym sensie. Jej... Nie sądziłam, że ze mną tak kiepsko;)
Następny raz był już o wiele łatwiejszy i..przyjemniejszy. Czuję się lepiej. Niby nic, a jednak...

A propos biegania... Jako pedagog muszę Was dziś uraczyć swoimi przemyśleniami na temat tego, jak ważne jest dla dziecka doświadczanie;)

   Wczoraj wieczorem planowaliśmy z mężem pobiegać. Nasza córcia uparła się, że chce biegać razem z nami. Typowy odruch jedynaka - jeśli my robimy coś fajnego, ona też chce;)
Na początku oponowaliśmy... bo w końcu późna godzina.. no i co ludzie powiedzą... Ale ostatecznie stwierdziliśmy, że dobrze będzie, gdy Jula doświadczy tego, co znaczy uprawiać sport zwany bieganiem;) Ubraliśmy smyka na sportowo i o godzinie 19:00 wyruszyliśmy w trójkę w trasę. Na początku było ok - córeńka miała frajdę z biegania po ciemku...i uciechę z mamy, która co kilkanaście metrów przystawała ze zwieszonym jęzorkiem;) Później jednak zaczęły się schodki. Jula poczuła zmęczenie, złapała ją kolka, zabolały nóżki, rączki etc... ,zrobiło się ogólnie nieprzyjemnie i każdy powód stał się dobry do narzekania. I dlatego właśnie nie było wcześniej sensu tłumaczyć córeńce, że jest za mała, że to sport dla osób starszych od niej, że to nie zawsze takie łatwe i przyjemne. Doświadczyła. Przekonała się i tuż przez wejściem do kamienicy z uśmiechem uznała, że to nie dla niej i więcej nie chce;)

   Podobnie postąpiliśmy, gdy zniszczyła piórnik.
Jula dba o swoje rzeczy, więc ogromnie mnie zdziwił i zawiódł fakt, że pobazgrała swój piękny piórnik, który - nadmieniam - kosztował nas nie mało... . Na początku byłam zła, ale zawsze staram się znaleźć jakieś mądre rozwiązanie danej sytuacji (mam to po mojej kochanej mamie) :)
I znalazłam.
Następnego dnia obeszłam wszystkie sklepy chińskie w mieście w poszukiwaniu najbrzydszego (czytaj: nie różowego i bez ozdobników) piórnika dla dziewczynki. Plebiscyt wygrał piórnik z marketu za 8zł. Granatowy, najprostszy, bez ozdób.  Załatwiliśmy to bez nerwów. Przyniosłam go do domu i oświadczyłam, że skoro nie potrafi uszanować ładnych rzeczy i naszych pieniążków, dostanie taki zwyczajny, chłopięcy. A nam przynajmniej nie będzie przykro, gdy go znów zniszczy. Piórnik z konikami zabrałam, wyprałam i schowałam na dno szafy.
Ależ była rozpacz.... że chłopczyński...że taki kolor... że nie zmieści w nim tylu kredek... . Płakała godzinę.
Potem przyszła do mnie, przytuliła się i powiedziała: "wiesz mamusiu, ten piórniczek jest nawet ładny...". Mnie, matce - wariatce, o mało nie pękło serce (!!) ale zachowałam spokój i raz jeszcze porozmawiałam.
Minęły cztery miesiące. Sytuacja się nie powtórzyła. Któregoś dnia oddaliśmy Julci piórnik z konikami. Och, cóż to był za uśmiech... Uśmiech zadowolenia...ale i - myślę - dumy, że naprawdę na niego zasłużyła;))

Uczcie swoje maluchy doświadczeniem.
Mnie do tego zachęcała już w szkole podstawowej wychowawczyni. Jestem jej za to wdzięczna:) Widzę, że to działa. I nie trzeba krzyczeć. Wystarczy odrobina rodzicielskiego sprytu i cierpliwości;)))


   Ależ się rozpisałam...;)

Wracam do pracy.
A dla Was dziś sesja z herbatką, którą popijamy z Radkiem wieczorami. Ze swojskimi malinkami. Mmmm..... :)























Życzę Wam dobrego końca tygodnia, jakkolwiek to brzmi;)))
Trzymajcie się promiennie!!

Kasia q


24 lutego 2014

Wiosenne nowości i promocja w sklepie

   Kochani,
ja czuję już wiosnę:) Czy Wy również?
W naszym domu przejaśniło się nieco. W ciemnych zakamarkach mieszkania ustawiam świeże kwiaty. Stół nakrywam świeżymi, śnieżnobiałymi obrusami. Kawa zaś najlepiej smakuje w jasnej,różanej porcelanie;)

    Specjalnie dla Was przygotowałam przedwiosenną PROMOCJĘ w Rustykalnym:) Przez tydzień począwszy od dnia dzisiejszego, do każdego złożonego zamówienia powyżej 60 zł dołączymy upominek-niespodziankę. Dodam, że będzie to coś, co na pewno przyda się do wielkanocnych aranżacji;)))
Zapraszam serdecznie!!

   W sklepie lada chwila wyląduje kilka nowości, między innymi uroczy porcelanowy komplecik - kaczucha i wazonik;) Kaczusia może służyć jako solniczka, choć.. wykorzystać ją można na rozmaite sposoby. Samo zobaczcie, jaki słodziak... ;))




























Do wielkanocnych aranżacji polecam gorąco słodkie, porcelanowe koguciki, w cenie 5.90 szt;) dostępne TUTAJ






   Życzę Wam takiego słońca, jakie świeci za moimi oknami!!
Ślę buziaki

Kasia q

20 lutego 2014

Kuchenny zastój

   "Koniec świata i pół Ameryki..."  - tak by powiedziała moja śp. babcia Irenka.
Jesteśmy żywcem pogrzebani w kuchennym bałaganie. Nasi fachowcy nie stawili się na placu boju, więc sami z Radkiem od dwóch dni walczymy z kuchennymi blatami. Nie wiem, jak nam to wyjdzie, ale.. złapać dobrego fachowca z dnia na dzień to rzecz niemożliwa, więc... jakby.. nie mamy wyjścia;) Wycinamy dziury pod sprzęt, skręcamy, wypełniamy silikonem babrząc się przy tym jak dzieci;) ale jakoś tam idzie. Mam nadzieję, że jutro skończymy, bo dość mam już tego bałaganu... .
   Przez prace remontowe mam drobny poślizg w pracy. Lada dzień będę malować kolejne krzesła do kawiarni. Ach, i wykańczam też powoli białe krzesełka z motywem lawendy dla znajomej. Już kiedyś malowałam takie krzesła, pamiętacie..? Teraz dorabiałam kolejne dwie sztuki.

   Poniżej efekt moich poczynań związanych z ostatnim kuchennym zleceniem (mam nadzieję, że uda mi się niedługo pokazać całą kuchnię) i kosz wiklinowy wyszperany na targowisku, pomalowany przeze mnie na bialutko...


przed (surowe drzewo)/ po











   Dziękuję kochani za Wasze wizyty i komentarze:) I z uśmiechem witam nowych gości:))
Wszystkiego dobrego!!

Kasia q

16 lutego 2014

Kwiatki, bratki i stokrotki

   Na dzień dobry, specjalnie dla Was, odrobina żywej radości... ;)

(w odpowiedzi na komentarz z poprzedniego posta:  pokój ma ok.13m, a całe nasze mieszkano 43m;))


















   Miłej niedzieli!!

Kasia d

14 lutego 2014

Nowa taca i wspomnienie pierwszych Walentynek na swoim

   Czy u Was dziś też pachnie kwiatami...? Mam nadzieję, że tak;)

Na moim stole rozpanoszyły się tulipany, frezje (och, jak ja kocham ich zapach!!) i bratki.
Wioząc dziś do domu zakupionego na ryneczku bratka w kolorze biało-biskupim, patrzyłam tak i patrzyłam...i nadziwić się nie mogłam, jakie cuda potrafi tworzyć natura...

   Kolejna taca ukończona. Tym razem postawiłam na szarość...

























 
   Dziś Walentynki.
Co roku przy tej okazji wspominam nasze pierwsze święto zakochanych we własnym mieszkaniu. Być może pamiętacie.. pozwólcie, że przypomnę tę historię..

   Nasze pierwsze Walentynki na swoim mieliśmy spędzić pięknie i romantycznie. Plan nie do końca "wypalił", ponieważ deweloper spóźnił się nieco z oddaniem kamienicy i prace remontowo-wykończeniowe się przedłużyły. I tak oto wspomnianego dnia nasze mieszkanko wyglądało jeszcze bardzo surowo: nie było podłóg, na ścianach schnął tynk, we wnętrzu nie było ani jednego mebla, za to wysokimi stertami piętrzyły się wszelkiej maści materiały budowlane.
   Nas jednak bardzo nęciła myśl spędzenia tego dnia w progach swojego własnego "M". Postanowiliśmy więc wybrać się na kolację do jednej z restauracji położonych w pobliżu domu, a potem spędzić pierwszą noc na swoim. Zapakowaliśmy do samochodu: śpiwór, koc i poduszki, laptopa (żeby obejrzeć jakiś dobry film), suchy prowiant i..pozytywne nastawienie;)
   Kiedy późnym wieczorem weszliśmy do mieszkania, okazało się, że nie ma prądu. Trzeba było pójść do pobliskiego sklepu po świeczki. Mąż poszedł. Kiedy wrócił, odpalił laptopa, po czym okazało się, że padła bateria. No cóż, pomyśleliśmy, że bez kina się jakoś obejdziemy. Kiedy nadmuchaliśmy materac, zaczęło z niego schodzić powietrze.. z boku znaleźliśmy małą dziurkę. I kiedy tak chwilę poleżeliśmy na twardym posłaniu trzęsąc się z zimna, spojrzeliśmy na siebie i zgodnie powiedzieliśmy: "uciekamy stąd". W pięć sekund się spakowaliśmy i uciekliśmy w popłochu do domu teściów;)) Takie to były słodkie Walentynki;)

   Lubię wspominać ten czas. Czas urządzania mieszkania. Czas wicia gniazda.
Czasem z sentymentem przeglądam zdjęcia. Dziś podzielę się z Wami tym, do czego lubię wracać myślami...

W takim stanie odebraliśmy mieszkanie. Bywałam w nim wówczas prawie każdego dnia. Musiałam wszystkiego doglądać, ale i pomagałam we wszelkich pracach: kładłam fugi, malowałam ściany, tynkowałam.. Większość prac wykończeniowych wykonaliśmy z Radkiem sami.
Spójrzcie na nasze piękne "M" ;)))

pokój dzienny...


kuchnia...piękna, nieprawdaż..? ;)


    Żałuję jedynie widoku za oknem.
Kiedyś pod nasze okna podchodziły sarny, a co rano witały urocze, głośne ptasie trele. Teraz mamy kamienniczego sąsiada. To mnie nie złości, ale żałuję, że nie ma drzew. Żałuję, że na naszej starówce jest tak mało zieleni. Dlatego między innymi tak zalesiam swój balkon;)



  ;) nasze kochane...






Do następnego razu moi kochani!!
                     :)))

  

7 lutego 2014

O kolejowych wpadkach i zielonym upominku

   Och... potrzebuję odpoczynku.
Zapracowałam się tak mocno, że znów zaczyna szwankować moje zdrowie. Pora na odpoczynek i relaks...
Jak Wy się relaksujecie? Jestem ciekawa...
Ja w celu "zresetowania się" jak mawia moja koleżanka Ewa, najczęściej sprzątam dom. Czyszczę szafki, robię porządki w szufladach z biżuterią etc. Potem biorę gorącą kąpiel z olejkami zapachowymi. W pokoju zapalam świeczki, włączam na dużym ekranie szemrzący wodospad. Czytam gazetę, piję zieloną herbatę otulona ciepłym kocem. Celebruję chwilę dla siebie..
   Od pewnego czasu bardziej dbam o swój organizm i częściej odpoczywam. Być może jest to po części uwarunkowane rodzajem pracy, który wykonuję, a który bywa cięższy niż poprzednia praca w szkole. Staram się dbać również o sen. Kiedy nie jestem wyspana, nic nie idzie po mojej myśli, dzień się tak jakoś nie układa... 

   Tak, jak już wspomniałam o śnie, nasuwa mi się wspomnienie...
Kiedy studiowałam, przez pierwszy rok mieszkałam w miasteczku akademickim, natomiast cztery pozostałe lata codziennie dojeżdżałam na uniwersytet pociągiem. Wierzcie mi, mało kto wykazuje równą mojej empatię, gdy słyszy o pogodowo-kolejowych sensacjach;) Znam to z autopsji. Przeżyłam na własnej zamarzniętej skórze;))
   Nie raz zdarzało mi się marznąć, ale i drzemać w pociągu. Bywałam niewyspana, przemęczona. Zdarzało się, że zasypiałam podczas podróży i budziłam się gwałtownie, kiedy pociąg zaczynał hamować. Dodam, że budziłam się wówczas w pozycji schylonej, a głowę miewałam już pomiędzy nogami... Bywało, że z powodu przemęczenia wykazywałam wzmożony roztrzepanizm i zachowywałam się tak, jakobym była szlachtą, a myśleć za mnie mieli inni podróżujący. Raz na przykład "wyrwałam" do wyjścia, gdy pociąg wjechał na stację docelową, a gdy już wychodziłam z pociągu, jakiś mężczyzna wybiegł za mną krzycząc "proszę pani, pani torebka".. No tak, po co mi torebka....... ;)
Innym razem, jadąc z sesji, miałam na sobie zgrabne szpileczki. Każda kobieta, która chadza czasem w szpilkach i miała okazję jeździć polską koleją, zapewne wie o pożeraczu kobiecych szpilek..;))) Dla niewtajemniczonych: chodzi o metalową kratkę, z której składają się "pociągowe" schody. Otóż kochani, w tymże dniu stałam się ofiarą owego bandziora. Zamierzałam grzecznie wysiąść z pociągu, lecz niestety, bandyta pożarł mój obcas. Noga utknęła. I to w tym właśnie momencie, gdy druga już stąpała ku następnemu stopniowi schodów... no i.. och, co tu kryć.. runęłam malowniczo do przodu. Złapał mnie kolejowy bohater - starszy jegomość z siwą brodą i aktówką, którą we wspaniałym akcie upuścił, tak więc zapewne (na moje nieszczęście) jakiś profesor... 
Czasami zdarzało się, że jechałam pociągiem godzinę, a gdy już dobiłam do portu, dostawałam wiadomość sms, w której uprzejma koleżanka informowała mnie, że tego dnia wszystkie zajęcia są odwołane. Pociąg powrotny miałam - bagatela - dwie, trzy godziny później, tak więc zwiedzałam miasto wzdłuż, wszerz i w poprzek.
A jeśli już o zwiedzaniu mowa... Często miałam wrażenie, że miasto droczyło się ze mną niczym górol z ceprem. 
Idąc przez starówkę w stronę dworca PKP często mijałam market P&P. Zawsze, gdy zmierzałam w tymże kierunku, miałam go po swojej lewej stronie. Kiedy zaś zamierzałam do tego marketu wstąpić, (u góry nad sklepem był butik ze świetnymi rajstopami), Nigdy, ale to NIGDY nie mogłam go znaleźć. W akcie desperacji dzwoniłam do mojego (wówczas jeszcze) chłopaka oświadczając zrezygnowanym tonem: "znów przede mną zniknął..."  Kiedyś nawet wybraliśmy się razem na spacer. Radek pokazał mi jak trafić. "Zobacz, to taka prosta droga". Mhm... Myślicie, że kiedyś trafiłam..? ;)

   O tak. Moje życie to jedna wielka przygoda;)))


Ok, wracam do rzeczywistości...to jest...teraźniejszości.
Dwa dni temu otrzymałam, tak jak wspomniałam w poprzednim poście, paczkę-niespodziankę. Była to przesyłka od jednej z moich klientek, Pani Luizy, którą darzę ogromną sympatią. 
Otóż Pani Luiza podczas łowów w SH wyparzyła dla mnie dwa cudeńka. Duży bawełniany obrus w kolorze szmaragdowym i dwa wspaniałe, bogato zdobione chwosty. Kiedy rozpakowałam paczuszkę aż mi się łezka w oku zakręciła. Jaka niespodzianka i jak trafiona w mój gust!! Coś pięknego:) Już sobie wyobrażam wczesno-wiosenne i jesienne sesje zdjęciowe z ich udziałem...
Pani Luizo, jeszcze raz składam podziękowania:))) 






A TO dla Was, kochani, za to, że zawsze macie dla mnie czas:)))
Moja zeszłoroczna wiosna...



 
   Wracam do pracy. Tak, to szalone, ale jak już wpadnę w wir... ;)
Właśnie kończę lakierować stół i malować następną tacę. Ciekawe, jak Wam się spodoba;)))

5 lutego 2014

Prezent na Walentynki

   Wielkimi krokami zbliżają się Walentynki.
Co roku, przynajmniej w moim przypadku, pojawia się pytanie: co kupić w ramach upominku z okazji Dnia Zakochanych. Z nami, kobietami, jest dość łatwo. Łatwo nas uszczęśliwić kwiatami, butelką niebiańsko pachnących perfum czy stylową apaszką. Czasem jednak mamy ochotę podarować ukochanej/ukochanemu coś oryginalnego, niebanalnego. Stąd zrodził się w mojej głowie pomysł tworzenia romantycznych tac śniadaniowych. Takich, na których można właśnie w Dzień Walentego podać ukochanej osobie romantyczne śniadanko do łóżka;)) Tace, które wykonuję, doskonale się sprawdzają. Również wówczas, gdy któryś z członków rodziny zachoruje. Są solidne, dobrze zabezpieczone, łatwe w czyszczeniu. No i ręcznie malowane, tak więc każda z tac jest wyjątkowa, niepowtarzalna;)
Co roku zbieram zamówienia na tacki. Wykonałam ich już trochę... W zeszłym roku malowałam tacki ze specjalnymi dedykacjami. To takie słodkie...:))
   W tym roku również praca wre. Tace "produkują się" pomiędzy renowacją stołu i krzeseł.

Przedstawiam pierwszą z tegorocznych tac śniadaniowych...


Taca "Czerwcowy bukiet"

































   Czas pędzi tak szybko, że nie zdążyłam odpisać na Wasze komentarze. Dziękuję w każdym razie za miłe słowa pod adresem mojej niebieskiej córci i za słowa współczucia pod adresem nieszczęsnego kuriera;))
(znów pomyślałam: biedaczyna..)

   Monroma, zastanawiasz się kochana nad kuchennymi frontami. Masz dylemat czy zamówić drewniane czy nie. Rozumiem Ciebie doskonale. Ja też podczas dokonywania zakupów muszę być stuprocentowo pewna, że to produkt, którego szukam (dlatego czasami chcąc kupić jakiś ciuszek sterczę pomiędzy stojakami niczym mimoza i myślę..myślę... ;)) ).
Na Twoim miejscu kochana zamówiłabym drewniane, a po kilku latach bym je pomalowała. Taką samą myśl miałam zamawiając swoją kuchnię. Myślę, że kiedyś, w przyszłości, przemaluję fronty;)

   Ach, zamówiłam blat do kuchni. Znalazłam czarny z połyskiem. Zaszalałam;) Mam nadzieję, że nie pożałuję swojej decyzji..;) Pomyślałam jednak, że taki blat będzie dobrym przełamaniem stylowych mebli. Za jakiś tydzień-dwa będzie zamontowany.
Przy okazji drobnego remontu postanowiliśmy wymienić również zlew. Niestety, zlew z granitu się nie sprawdził. Kosztował sporo, a po sześciu latach wygląda baaaardzo źle. Popękał, zrobił się czarny.
Długo szukałam nowego zlewu. Myślałam o ceramicznym, jednak okazało się, że na rynku brakuje takiego, który pasowałby do mojej szafki (mam dość mało miejsca).
Po żmudnych poszukiwaniach stanęło na srebrnym blaszaku;) Pan, który montował moją kuchnię kilka lat temu powiedział mi, że kiedyś i tak wrócę do srebrnego. No i masz... ;))



Teraz coś " z innej beczki", a mianowicie trochę o mnie;)
   Kasia z bloga Magiczne Słowa nominowała mnie do Liebster Blog.
Dziękuję Kasiu, odpowiadam na Twoje pytania:

1. Twoja ulubiona książka: "Nad rozlewiskiem" Kalicińskiej i "Nie mów nikomu" Cobena Harlana
                             film: "The Holiday"
                            piosenka: hmm...jest tego sporo, ale utworem, po który bardzo często sięgam i który zawsze poprawia mi nastrój jest Wiosna Vivaldiego

2. Jakie państwa chciałabyś zwiedzić? Anglię, Irlandię

3. Co najbardziej Cię wkurza? Brak kultury osobistej u człowieka

4. Czy Twoja praca jest Twoją pasją? Tak:)

5. Jak zaczynasz dzień? Cóż... Wstaję z łóżka, idę do kuchni, włączam ekspres, wyprawiam córeńkę do szkoły, robię kawę (koniecznie małe espresso ze spienionym mlekiem), włączam muzykę relaksacyjną (rano najczęściej ćwierkanie ptaków). Wypijam spokojnie kawę przy kuchennym stole. Najlepiej, gdy stoi na nim jakiś żywy kwiat, chociażby prymulka. Ot, taki mój codzienny rytuał, ładowanie baterii.  Powiem Wam, że nawet, gdy muszę gdzieś wyjechać już koło 7:00, nie rezygnuję z tego rytuału. Pierwsza kawka przy stole musi być;)) Po wypiciu pierwszej kawy "na dobry początek dnia", robię drugą "na przebudzenie", którą popijam później przez pół dnia;)

6. Do czego masz słabość? Do dobrych i fajnych ludzi (często starszych), kosmetyków do makijażu (szczególnie pomadek) i truskawek.

7. Najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś w życiu? O rany, teraz mnie zganicie;) Kiedy miałam 18 lat zjechałam amatorsko na linie pomiędzy bardzo wysokimi drzewami. Nie wiem jak się nazywa ten rodzaj sportu;) Zrobiłam to pod instrukcją nastoletniego kolegi. Wątpliwa przygoda zakończyła się źle. Zahaczyłam dłonią o linę i przepaliłam skórę pomiędzy palcami. Skończyło się na szpitalu i obietnicy złożonej chirurgowi : "obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię" ;))

8. Co sprawia, że czujesz się szczęśliwa? Poczucie bezpieczeństwa, które daje mi każdy powrót do ukochanego domu.

9. Co robisz, gdy masz zły nastrój? Uśmiejecie się. Zapalam świeczki i słucham głośno muzyki celtyckiej bądź włączam na tv dźwięk płonącego kominka i po raz setny audiobooka z Harrym Potterem. Kiedy uruchamiam wyobraźnię, ucieka wszystko, co złe. Czasem, gdy w dodatku jest zimno, robię grzane piwo z żółtkiem na słodko.

10. Kot czy pies? Kot i jego pokrętna dusza.Tosiunia:))))

 


   Dziś po południu pewna osoba zrobiła mi wspaniałą niespodziankę. Ale o tym w następnym poście;)
Trzymajcie się i korzystajcie ze słońca urządzając długie spacery.
Pogoda jest fantastyczna. Jutro chyba pobiegam. Agnieszko, biegniesz ze mną...? ;)
OlaK. pisała u mnie niedawno, że konie i psy gubią sierść, więc zbliża się wiosna. Olu, bardzo mi się to podoba!!
:))



Udostępnij