..dziesiątki ciężkich dni za sobą.
Zaczęła się jesień, więc spełniamy normę i chorujemy. My z mężem już odbębniliśmy swoje - grypa jesienno-zimowa zaliczona. Teraz przyszła pora na najmłodsze. Moje dziecię leży pod ciepłym kocem, z zapaleniem gardła, gorączką i pluszową sową pod pachą.
Rano pobiegłam do sklepu po bułki. Jestem mocno niedospana, bo nie dość, że trzeba było do nocy okładami zwalczać gorączkę, to jeszcze - każda mama to wie - chore dziecko = spełnianie zachcianek ;) Przed wyjściem z domu na prędce się ubrałam, przeczesałam włosy (uczesaniem tego nazwać nie można..), domalowałam jedno oko i posmarowałam maścią "zimno" na ustach. Stanęłam przed lustrem i popoprawiałam to i owo. Poprawiałam długo, by wyglądałam jakbym przebiegła maraton. Kiedy już miałam uznać, że nie ma tragedii i mogę wyjść z domu, zorientowałam się, że bluzkę założyłam na lewą stronę. Przebrałam, przygładziłam się, przyklepałam, po czym stwierdziłam: "to i tak nic nie da, idźże już....".
W duchu się modliłam, by nie spotkać znajomej, którą niedawno spotkałam w markecie. To był wieczór. Z mężem wpadliśmy zrobić zakupy. Mieliśmy na ich zrobienie jakieś 30 minut, bo tyle sechł klej do płytek. Byliśmy akurat w ferworze prac remontowych, pomiędzy kładzeniem kafli a malowaniem ścian. Normalne, że nie miałam akurat makijażu, ani nie biegałam na obcasach. Wrzuciłam na siebie to, co zdołałam dosięgnąć, bo całe wyposażenie szaf i łazienki leżało zakopane w pokoju Julki, za umywalką, brodzikiem i wc-miską. Nieszczęśliwie natknęłam się na dawno nie widzianą znajomą, która widząc mnie "taką" uznała, że wyglądam strasznie, niezdrowo, staro i do tego przestałam o siebie dbać..więc się o mnie martwi..no i rzecz jasna..jestem pewnie nieszczęśliwa.
Hmm... Nie chciało mi się już tłumaczyć, że "jak mam wyglądać, skoro od 4 tygodni remontujemy łazienkę, od tygodnia myję się w misce i nie mam toalety, a o rozstawieniu deski do prasowania to mogę już w ogóle pomarzyć..". Przemilczałam więc komentarze, wiedząc, że nie ma sensu się tłumaczyć, bo i tak pewnie myśli, że coś ze mną nie tak ;)
Tak się składa, że w remoncie łazienki miał nam pomóc fachowiec, ale gdy zorientowaliśmy się, że chce nas trochę.."wyrolować"... postanowiliśmy zrobić wszystko sami. W położeniu płytek za prysznicem i na kawałku ściany oraz podłogi pomógł nam szwagier, jednak w trosce o jego chory kręgosłup za resztę roboty zabraliśmy się w dwójkę. Mąż przerabiał rurki, a ja kleiłam płytki. On kleił podłogę, a ja robiłam fugi. Kiedy pojechał do marketu budowlanego, pomalowałam ściany i sufit. Z metra cięta jestem, więc kiedy zaciaprałam płytki przy suficie nad prysznicem, musiałam zbudować maczugę z kija do mopa, gumek recepturek i starych koszulek Julki, ze szmatką na końcu, by to zmyć. I choć chcieliśmy wszystko zrobić szybko, nie wyszło. Remont przeciągał się w nieskończoność, a ja tęskniłam już nie za wytwornymi wnętrzami, ale za zwyczajną możliwością umycia się przy umywalce, czy możliwości położenia spać w nieskazitelnie czystej pościeli.
Domalowałam więc rano trochę urody i wyszłam do sklepu. Czułam, że wyglądam, jakby po mnie przejechał czołg. Po drodze mijam faceta w średnim wieku. Wygląda na takiego, który stoi pod sklepem i prosi o pieniądze. Nie o jedzenie, lecz o pieniądze. W duchu myślę sobie, niech mnie tylko zaczepi. Niech no tylko słowo.. Już ja mu powiem!! Że jestem o połowę młodszą od niego kobietą, a pracuję ciężko jak wół, by się utrzymać. Że nigdy nie śmiałam narzekać, że muszę dużo pracować, wręcz zawsze czułam taki obowiązek. Że do wszystkiego dochodziłam sama, poświęceniem i wyrzeczeniami. Że żadnej - prawie - pracy się nie boję. O, zdarzało się na przykład, że dawniej dorabiałam malując pokoje bogaczy, którzy nie raz nie dwa traktowali mnie z wyższością, nie raz czułam się poniżona..ale zaciskałam zęby, uśmiechałam się grzecznie i pracowałam. Że.... że.. sama tynkuję ściany, stawiam płoty, bo to nie ujma na honorze. Nie dla mnie. Że chłop zamiast stać i prosić, powinien zgłosić się do jakiegoś urzędu i nająć do prac przy odgruzowywaniu miasta po nawałnicy - codziennie pokonuję drogę do pracy, wiodącą przez park, w którym runęło wiele drzew, a gałęzie powalone na ścieżkach uniemożliwiają przejście, więc zatapiam obcasy w błocie, omijając chodniki..
Nie lubię leniwców. Bo najlepiej jest usiąść i narzekać, że się nie ma..że jest ciężko. Niestety, bez chęci i działania nic się w życiu nie osiągnie. No, chyba że dostanie się dom i pieniądze od rodziców, tudzież dziadków. Ja nie dostałam. Oboje na wszystko, co dziś mamy, pracowaliśmy ciężko. Może właśnie dlatego tak kocham wszystko co mam, a wracając z podróży do domu, całuję jego ściany.... ;)))
Et voila, jaki post mi wyszedł... Doznałam słowo..nie, nie słowo.. myślotoku...ale moim celem było pokazanie, że jestem normalną babką. Nie cyborgiem, który o każdej porze dnia i nocy ma umalowane usta i odprasowane na blachę ciuchy i po mięso biega w szpilach. Jestem kobietą, która nie boi się ciężkiej pracy i nie boi się ubrudzić. Jeśli miałabym odpowiedzieć, co w sobie lubię, to właśnie to - ten luz, to, że nie przejmuję się ani grama tym, co o mnie myślą inni.
Wywnętrzyłam się troszkę, ale to dlatego, że jesteście moimi czytelnikami i z tego powodu jesteście mi drodzy. Chcę, byście mogli mnie poznać, byście przekonali się, że jestem normalnym człowiekiem. Nie jestem żoną zarabiającego faceta, która chodzi i pachnie, ale babką, która sama ciężko pracuje, zarabia, niejednokrotnie ratując domowy budżet. Szanuję nie tylko ludzi, ale i pieniądze. Dlatego nie miejcie mi za złe, że czasem pojawi się tu jakaś forma współpracy, dzięki której wpadnie mi jakiś grosz. Nie decyduję się na to dlatego, że wciąż mi mało, ale dlatego, że czasem potrzebuję gotówki, by nie obciążać finansów domowych finansów swoimi pasjami. A jeśli podejmuję współpracę z daną firmą to tylko wówczas, gdy jego idea do mnie przemawia, mam zaufanie do właścicieli i tylko wtedy, gdy tego chcę i akurat potrzebuję.
Wiem, że jesteście fantastycznymi ludźmi, pełnymi zrozumienia i że odbieracie na tych samych falach co ja. Wszak dlatego "mnie" czytacie. Bądźcie ze mną, pełni zaufania, wspierający i dzielący się swoimi doświadczeniami, radościami, wzlotami i upadkami. A ja będę dla Was. Bo jestem normalnym człowiekiem, któremu czasami się coś w życiu udaje, ale który przeszedł też przez wiele przeszkód w życiu i musiał stoczyć niejedną bitwę, walkę, wojnę. To jednak nigdy, ale to nigdy nie zdjęło uśmiechu z mojej twarzy. Dla mnie szklanka jest Zawsze do połowy pełna, ot, moja dywiza życiowa ;)))))))))
Dziś jestem mamą na zwolnieniu i dogadzam. Na obiad będą naleśniki z czekoladą i bananami.
Później zrobię kilka pstryków z łazienki. Zastanawiam się nad położeniem w niej tapety, którą mam w szafie, a którą miałam kłaść w korytarzu. Łazienka jest dla mnie za mało charakterna. Piję kawę i trawię to ;)
Życzę Wam dobrego dnia i zdrowia, nie dajcie się jesieni...!! "*