17 lutego 2020

Walka z podłogą - epopei ciąg dalszy

W tym tygodniu zabraliśmy się za zrywanie podłogi w holu.
Nie chcieliśmy tego robić, ale takie były argumenty "za":
- podłoga jest baaaardzo pochyła i nie da się tu postawić żadnego mebla bez podkładania desek pod nóżki
- nie możemy wymienić żadnych drzwi zanim nie zrobimy podłogi, bo nie wiemy co jest pod panelami i innymi warstwami i jaki w sumie będzie poziom podłogi po remoncie ( a o wymianie drzwi wejściowych musimy pomyśleć w tym roku, bo przeokropnie przez nie wieje przy podłodze)
- podłoga wydziela brzydki zapach - czuję go w całym domu, taka dziwna woń, jakby trochę stęchlizny i trochę czegoś... sama nie wiem.. - w każdym razie nieprzyjemna.

   Mieliśmy dylemat, co zrobić z podłogą - położyć panele, czy zostawić deski, jeśli będą w dobrym stanie. Tak, wiem. Już słyszę oburzenie tych z Was, które znają i czytają mnie od lat. Wiecie, że kocham drewno i zapewne myślicie sobie: "Kaśka, cholera, nad czym się tu zastanawiać??" :)))
Niby tak. Wszak zawsze marzyłam o drewnianej podłodze w domu, najlepiej starej i trzeszczącej. Nie wiem skąd to upodobanie, ale pamiętam każdy jeden stary dom, w którym bywałam jeszcze jako dziecko i zapach drewna, skrzypienie pod stopami i klimat tychże domów.. Ale kiedy już miałam przed sobą perspektywę odkrycia drewnianej podłogi, w głowie zaczął świtać zdrowy rozsądek - zaczęłam się zastanawiać, czy podłoga wytrzyma użytkowanie, czy nie będziemy musieli jej co chwilę odnawiać, a nade wszystko przerażała nas ilość pracy, by ją doprowadzić do ewentualnego ładu. Ponadto zaraz w głowie miałam wizje siebie myjącej podłogę na klęczkach, zaglądającej w szparę między deskami i krzyczącej: "Dzień dobry sąsiedzie! Co słychać??".. Nawet śniło mi się, że sąsiad spod dechy mi macha...
Na forach internetowych zamieściłam zapytania, dorzucając zdjęcie kilku odkrytych desek. Pytałam, czy opłaca się je odnawiać, jak to zrobić, co zrobić ze szparami pomiędzy nimi.. Byłam ciekawa, czy gra jest warta zachodu i czy nie wyjdziemy na tej "odnowie" jak Zabłocki. Domyślałam się śmiejąc się w duchu, że i tak pewnie wszyscy ci, co kochają starocie, doradzą mi ratowanie drewna, nawet jeśli ono straszy wyglądem ;) I, czego się spodziewałam, ok.90 procent osób doradziło ratowanie drewna. Wiedziałam, że tak będzie, ale nie wiedziałam, że tyle osób podeśle mi cenne wskazówki i zdjęcia swoich odnowionych podłóg - co było dla nas bardzo pomocne i inspirujące.
   Ostatecznie postanowiliśmy, że zerwiemy warstwy podłogi do drewna i wówczas ocenimy, czy odnawiamy deski, czy kładziemy panele. Nawet, gdybyśmy kładli panele, to ratowałaby nas świadomość, że panele leżą na desce i podłoga oddycha lepiej, niż np. przykryta gumolitem.

   Zaczęliśmy prace. Okazało się, że warstw podłogi, zanim się dobiliśmy do dech, było pięć:
- panele
- tekturowy podkład pod panele
- gumoleum
- kolejne gumoleum, tym razem przyklejone na całej połaci do płyt jakimś klejem typu Butapren
- płyty wiórowe.
Pod tym wszystkim deski. Zdrowe, malowane, ale na dużej powierzchni farba zdążyła się już wytrzeć. Deski, jak dla nas, idealne do odnowienia.
I całe szczęście, że zdecydowaliśmy się tę podłogę zdjąć. Pod panelami, gdzie lała się woda pół roku temu, powstały wykwity i grzyb. Ale najlepsze było na środku podłogi. Tam już były grzyby hodowane latami. Aż obrzydzenie brało przy ściąganiu warstw.. I pomyśleć, że musielibyśmy tym oddychać i że oddychali tym nieświadomi poprzedni właściciele...

Przy okazji zrywania podłogi zerwałam tapetę. Niestety, położona na szybkiego przed świętami, nie sprawdziła się. Tu ściany są w łączeniach tak krzywe, że nie idzie wzoru wyprowadzić na prosto. Na załączonym zdjęciu, za rurami, w rogu, tapeta - by utrzymać pion pasów - położona jest w powietrzu, tzn. nie dochodzi do ściany. Luka była duża i uznałam, że nie chcę prowizorek. Zerwałam ją i maluję ściany na biało. Tapetę zamienię na sztukaterię..



Pierwsza warstwa podłogi - panele:




Druga - płyty kartonowe: (rzeczoznawca z ubezpieczalni po oględzinach mieszkania po zalaniu uznał, że z panelami nic się nie stało, znaczy, że podłoga nie została uszkodzona, a tu niespodzianka - tam, gdzie się lała woda, grzyby jak malowane..)







Tego komentować nie muszę :D




Warstwa kolejna - gumoleum..





..i kolejna - gumoleum (jakieś twarde pioruństwo) przyklejone do płyty wiórowej na jakiś klej.. 











I ostatnia warstwa do zdjęcia - płyty wiórowe..





...a pod nimi zdrowiuśkie dechy :))






   Po odsłonięciu desek zaczęliśmy się zastanawiać jak je odnowić. W grę nie wchodziła żadna profeska - nie mamy kasy na firmy. Nie, inaczej. Kasa by się znalazła, ale my wolimy za nią zbudować bibliotekę.
Uśmiałam się do łez, gdy pan domu próbował szlifować deskę mini-szlifierką, po czym uznał, że ona "nie dociska wystarczająco" i że zrobi to sam ręcznie (!!!!!) - uklęknął na podłodze, wziął kostkę i kawałek papieru ściernego i jedzie :) Po kilku minutach zażartego szlifowania (pracował tak pilnie, że dym leciał..) mówi: "Zobacz, tak to wygląda, dam radę", a po chwili wstał, popatrzył na swój oszlifowany, 15-centymetrowy kawałek deski...potem objął wzrokiem resztę 10-metrowego holu...i mina mu zrzedła ;)))) Rety, płakałam ze śmiechu. On takie zapędy czasem ma, że wszystko sam... a tak się czasem po prostu nie da :)))

Jako ciekawostkę jeszcze Wam napiszę, że kiedy wymiatałam spod ścian skruszony tynk, już przy ostatniej warstwie podłogi, nagle wraz z zapachem kurzu nad podłogą rozniosła się piękna woń, jakby damskich perfum. Piękny zapach, nieprzypominający żadnego mi znanego...


   Pojechaliśmy do wypożyczalni zapytać o cykliniarkę.

Cdn. ...






5 komentarzy:

  1. No nie spodziewałam się tylu warstw podłogi. Podziwiam Was za cierpliwość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, że my też się nie spodziewaliśmy :D Wyczerpała nas ta robota, ale to, co czujemy chodząc po "żywej" desce, wynagradza wszystko ;)

      Usuń
  2. Zawsze mnie zastanawia jak ludzie mogą przykryć piękne dechy badziewiem typu gumolit? Drewno to jednak drewno. Fakt,że trzeba o nie dbać,ale jaki efekt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to znak minionych czasów. Kiedyś nie doceniało się drewna, bo było ono po pierwsze czymś powszechnie stosowanym, a po drugie - nudnym i czasem jedynym materiałem możliwym do zastosowania na podłodze. Kiedy się zniszczyło, malowano je farbą, jak nasze. Później farba się wytarła, więc przykrywano je czymś innym. Ponadto w naszym domu kiedyś stały piece kaflowe. Wnioskuję, że musiało być tu zimno, skoro położono na podłogi płyty wiórkowe. Teraz budynek jest ocieplony, są grzejniki, więc jest inaczej. Cóż, w każdym razie strasznie się cieszę z tych dech.. :)

      Usuń
  3. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Ci za poświęcony czas... :)

Udostępnij