29 lutego 2020

Jesienny pan

   Nie, nie zamierzam pisać o utworze Hanny Banaszak, choć bardzo go lubię.
Chodzi raczej o kogoś, kto jakiś czas temu wprawił mnie w lekkie zdumienie. A przypomniała mi się ta historia, bo - takie odniosłam wrażenie - spotkałam rzeczonego pana dwa dni temu w pobliskiej piekarni.

   Któregoś jesiennego wieczora stałam przy oknie salonu z kubkiem herbaty w ręku. Moją uwagę przykuł ktoś, kto ewidentnie majstrował coś przy świeżo nasadzonych krzewach niedaleko naszej kamienicy. Zaciekawiona podeszłam bliżej okna, by przyjrzeć się sytuacji. Nie wiedzieć czemu, w durnej głowie od razu zaświtała myśl, że być może ktoś wyrywa (czytaj: kradnie) krzewy. Nie wiem zupełnie skąd u mnie ta podejrzliwość, skoro na ogół jestem ufna i wierzę w ludzi.
Obserwuję. Co widzę? Pochyloną sylwetkę, ciemną dość, z zamazanymi szczegółami, jednak wyraźnie daje się zauważyć, że to mężczyzna i zdecydowanie w podeszłym wieku. Jest schylony tak, że głową niemal dotyka ziemi. No ewidentnie grzebie w ziemi. Może czegoś szuka, może coś zgubił..? - pomyślałam. Ale nie. Po chwili odszedł kilka kroków dalej i znów robił to samo. Gdyby czegoś szukał, nie omijałby tych kilkudziesięciu centymetrów ogródka. I znów pochylony, chwieje się niebezpiecznie. Dziwnie wygląda, bo teraz, w blasku latarni, wyraźnie widzę, że ma na sobie garnitur. No, w każdym razie ciemne spodnie na kant, marynarkę/elegancką kurtkę i kapelusz. Cóż on tam do licha robi, biedny..? Może już demencja jakaś.. i wydaje mu się, że coś znajdzie pod połacią świeżej ziemi... a może po prostu wypił za dużo i gada z krzaczorami...
Po kilku minutach znów się przesuwa. I znów..i znów..... O, ma coś w ręku, coś znalazł..!! Zaraz, to coś zwisa bezładnie.. I w tym momencie wszystko stało się jasne. O mamuniu przenajdroższa.... on pieli ogródek..!! Rany Julek, wyrywa chwaściory w miejskim szpalerze. I tu wyrwał, tam wyrwał.. i zabrał to ze sobą, chwiejnym krokiem (teraz już widzę, że chwiejnym ze starości raczej niż z innych przyczyn) przeszedł przez jezdnię, po czym wyrzucił chwasty do śmietnika. I poszedł do domu. Albo do nieba. Nie wiem dokładnie...
:))))

   Przyznacie, że to dość osobliwa sytuacja. W centrum miasta, w miejscu o natężonym ruchu i na ogół służącym do pokonania drogi "z" i "do"...  znalazł się ktoś, kto postanowił sam z siebie, bezinteresownie, tak po prostu, zadbać o świeżo posadzone krzewy.
Wzruszyło mnie to.
Szkoda, że te pokolenia, dla których takie zachowania były normą, przemijają. Szkoda, że obecnie jest wśród nas tak wiele interesowności, potrzeby robienia tego, co się musi opłacać, obojętności i roszczeniowości. Sama nie jestem ideałem. Też czasami pomyślę sobie, że coś mi się należy, albo że należy się komuś, a potem pukam się w łeb i w myślach siebie karcę. Bo przecież nie tak powinien funkcjonować świat, by był światem mądrym i dobrym. Pocieszam się jedynie, że dobrze, że mam jeszcze zdolność autorefleksji i jestem świadoma popełnianych błędów... ;)





1 komentarz:

Dziękuję Ci za poświęcony czas... :)

Udostępnij