Rozłożyło mnie kompletnie. Najpierw lekki ból gardła, później bóle głowy, stawów, osłabienie, wreszcie silny ból gardła. Nie jestem z tych, co biegną do przychodni gdy wiatr zawieje. Zawsze najpierw kuruję się domowymi środkami (rozgrzewam się malinami, jem czosnek - wówczas cały dom nim pachnie, wątpliwa przyjemność..) a jak nie pomaga, łykam coś w rodzaju Gripexu albo innej aspiryny.
Tym razem wiedziałam, że domowe sposoby nic a nic nie zaradzą. Któregoś ranka wstałam z takim bólem gardła, że chciało mi się płakać. Zapadła decyzja - jedziemy do lekarza.
Tu, w Zakopanem, w szpitalu, przyjmuje tzw. "lekarz dla turystów". No więc pojechaliśmy.
Poczekalnia świeciła pustkami, więc myślałam, że nie będę musiała długo czekać. A jednak. Swoje musiałam "wysiedzieć" niczym kurka na grządce.
Kiedy wreszcie do gabinetu wszedł lekarz, postanowiłam zapukać i zapytać, czy mogę wejść. Obleciałam wcześniej wzrokiem drzwi i ściany w poszukiwaniu jakiejś kartki z informacją, że "należy czekać na wezwanie lekarza". Niczego nie było, więc zapukałam. Od biurka doleciał mnie naraz donośny, ociekający wściekłością głos: "Proszę czekać! Ja zawołam!!". OK. No więc czekam.
Gdy wreszcie pan doktor mnie zawołał, zapytał co się stało. Opowiedziałam krótko o dolegliwościach (szybko, bo mnie jeszcze wyprosi..), a ten zajrzał mi do gardła (a właściwie to przez ułamek sekundy rzucił okiem) i zawyrokował: Angina że hoho. I jak nie zacznie mnie bruzgać za to, że nie przyszłam wcześniej, bo choroba już rozwinięta... No dobrze, ale - pomyślałam - czy gdybym przyszła wcześniej, nie narzekałby, że baba przyszła z lekkim przeziębieniem...??
Zapisał antybiotyk, jeszcze inne leki wspomagająco-chroniące i kazał się oszczędzać. Oszczędzać. W GÓRACH. Gdy przyjechałam właśnie po to, by się męczyć!!
Na końcu jakże uroczej wizyty zapytałam, czy doktor wie, czy ta apteka po lewej, która jest w pobliżu szpitala, będzie dziś (bo to było w niedzielę) czynna. Na to lekarz - UWAGA:
"No przecież krzyż to się na niej świeci tak mocno, że trudno nie zauważyć (ale czy ja sugerowałam, że ją słabo widać...??), a czynna to jest przecież już od trzech lat!!" Aaaaaaaaaaaaaa!! Ależ ja głupia jestem!! No jak - JA, mieszkająca na Dolnym Śląsku, mogę nie wiedzieć, że apteka przy ulicy Iksińskiej w Zakopanem otwarta jest juz od trzech lat.........??!!!!!!!!
Wychodząc z gabinetu zobaczyłam kolejną oczekującą pacjentkę. Minę miała nietęgą. Pyta mnie: "I jak, wredny jakiś, co?" Na co ja odpowiadam, już ze stoickim spokojem i uśmiechem (chyba z ulgi), że jej serdecznie współczuję:)
Antybiotyki postawiły mnie na nogi już po dwóch dniach. Albo to ja czułam się podświadomie "postawiona", bo tak bardzo chciałam iść na szlak... .
Dwa dni spędziliśmy oszczędzając moje siły, snując się bezwiednie po Krupówkach. Dziwne to miejsce. Ale w tej swojej dziwności ciekawe. Szczególnie gdy się zasiądzie z obiadkiem gdzieś za szybką, z widokiem na przelewające się tu i ówdzie tłumy turystów - czy Ceprów, jak wolą miejscowi.
O turystach i moich obserwacjach powstanie osobny post;)
Dziś chciałabym o jedzeniu.
Otóż znaleźć dobre miejsce do spożywania posiłków (obiadów, deserów) w miejscowości turystycznej graniczy z cudem. Co sprytniejsi przed wyjściem "na miasto" pobuszują w internecie, poczytają opinie i trafiają do polecanej restauracji. Ja już nie opieram się na opiniach innych ludzi, bo są gusty i guściki. Kiedyś jedni (nad morzem) polecali nam rybkę - taka świeża!! pycha... . Świeża pycha-ryba okazała się być zdechłym kotletem, niedosmażonym (musiałam prosić o dosmażenie, bo panierki nie złapało i surowa była), w dodatku przyszło nam jeść plastikowymi sztućcami na papierowych talerzach..nie...nie talerzach tylko zagniecionych w prostokąt kartonikach.
CO TO ZA MODA???!! Nie lubię, gdy turystów z góry traktuje się jak bydło, które wejdzie, staranuje, zabrudzi, na koniec beknie i przy odrobinie dobrej woli może zapłaci. Owszem, można takie podejście tłumaczyć tym, że są ludzie i ludziska i że niektórzy turyści faktycznie - delikatnie rzecz ujmując - nie potrafią się zachować. Ale dlaczego się generalizuje..?
Tu, w Zakopanem, kilka dni temu także zostałam potraktowana jak.... Boże...nawet nie umiem określić JAK. Otóż wybraliśmy się pod wieczór na deser. Weszliśmy do jednej z góralskich restauracji (wyglądającej dość elegancko) i zamówiliśmy desery - Pucharek "Owoce leśne z bitą śmietaną". Mój błąd, że nie spytałam, jakie to leśne owoce znajdą się w moim pucharku... choć na zdrowy rozsądek - mogłyby to być jagody, jeżyny, albo poziomki... . Ale nie. W Zakopanem w lesie rosną KIWI. Tak. Dostałam kiwi i truskawkę, pokrojone w kostkę, polane wątpliwej jakości białym bitym czymś. Owoce leśne - kiwi i truskawka. Brawa dla układającego menu!!!!
Swoją drogą, gdy otrzymałam to to, zaczęłam się zastanawiać, czy wyglądam jakoś... zaściankowo..? A może właściciele lokalu w ogóle mają Ceprów za mało rozgarniętych cudaków z miasta, co mylą psa z kozą, a gdy słyszą wycie krowy rozglądają się po koronach drzew szukając źródła dźwięku............???
Dla tych, co się wybierają do Zakopanego - polecę Wam karczmę, gdzie na pewno dobrze zjecie, nikt Was nie oszuka i gdzie poczujecie się jak w domu - Karczma Bacówka. Gdy wchodzicie na Krupówki od dołu, to są na samej górze po lewej, prawie na końcu.
PS. Nie jest to post sponsorowany, nie jadam w Bacówce za darmo (niektórym to zapewne przez myśl przejdzie) - płacę jak wszyscy, ale za to mogę szczerze polecić - bo jest tam miło, domowo, ładnie, czysto i smacznie. I ja życzyłabym sobie, by ktoś polecił mi dobre miejsce, tak więc... polecam:)
Teraz wrzucam maleńką garść wspomnień z minionych wypadów...
Zakopane, szlak na i z Giewontu (w drodze powrotnej mój małżonek szedł, ja zaś z dzieckiem pełzłam tudzież zjeżdżałam na pupie, tak było stromo...;) )
Życzę Wam słońca!! Do następnego razu:)
ups, :) miał zły dzień? Chyba każdy z nas przeżył taką sytuację raz w życiu. Jeśli chodzi o mnie to pól biedy,ale ja kiedyś trafiłam na takie zachowanie lekarza w stosunku do moich dzieci małych wrrrr! Para mi szła uszami ....
OdpowiedzUsuńI wcale się Tobie nie dziwię...;) We mnie też by się pewnie matczyny instynkt odezwał..;)))
UsuńW Zakopanym nie byłam już 5 lat, ale pamiętam te karczmy przy Krupówkach, które raczej szły na ilość nie na jakość. Natomiast bardzo miło wspominam Siuchajsko - bardzo blisko Sanktuarium MBF przy Krzeptówkach. Jednak przez tyle lat mogło się wiele zmienić. Zdrowia i miłego wypoczynku :)))
OdpowiedzUsuńDziękuję!! Pozdrawiam
UsuńKasiu, to tak zmiana klimatu zadziałała, stąd ta angina, my tak mieliśmy wyjeżdżając nad nasze morze:) A wspomniany lekarz to wcale nie wyjątek, coraz więcej takich gburów nas leczy z mojego doświadczenia i znajomych, niestety..I jakoś nie potrafię ich usprawiedliwiać, ponieważ sama miałam trudne chwile w życiu a nigdy nie wyładowałam się na innych ludziach. Myślę, że wielu brakuje pokory i szacunku do drugiego człowieka, tak po prostu.. Kasiu polecam Wam z z całego serca spływ Dunajcem tratwą z góralami, cudowne, niezapomniane przeżycie, z Zakopanego to "rzut beretem" do Sromowiec Niżnych:) Pozdrawiam, życzę zdrówka i wspaniałej zabawy :) Agnieszka G.
OdpowiedzUsuńAgnieszko, spływ zaznaczyłam w kalendarzu na kolejny wypad w góry. Teraz już nie starczyło nam czasu;) Ale dziękuję za informację:)
UsuńCo do reakcji chorobowej - właśnie wróciłam do domu i mam powtórkę z rozrywki...:( tyle że tym razem przypałętała się migrena z katarem..
Kasiu, zdrowka zycze i obys mogla ruszyc na szlaki jak najszybciej. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kamilko i dziękuję
UsuńA to ciekawa kraina... po co sprowadzamy kiwi skoro rosną w Zakopanym?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kolejny wypad to jednak bez towarzystwa złej anginy!
pozdrawiam, Ania
p.s. piękne zdjęcia
Prawda...? Człowiek całe życie w nieświadomości... ;)
UsuńDziękuję Aniu, ślę uściski
Uwielbiam góry i nie zamieniłabym ich na nic...długie spacery trudnymi i mniej trudnymi szlakami, zapach hal i szmer strumyków górskich, widoki nigdy niezapomniane... raj dla mnie...za Krupówkami nie przepadam, tak jak mówisz tłumy ludzi smętnie szukających czegoś, błądzących na oślep po sklepach, jakby zapomnieli po co tutaj przyjechali... chodzimy tylko tam zjeść i też trafiliśmy do Bacówki...
OdpowiedzUsuńprzygodę chorobową też przeżyliśmy, niemniej "tragiczną" dla nas, złapaliśmy wirusa , bóle brzucha, wymioty i nie napiszę co jeszcze, nigdy nie zapomnimy, dlatego teraz zwracamy uwagę na jadło góralskich Krupówek...
uśmiechnęłam się kiedy napisałaś o deserze z leśnych owoców...tak, czasami możemy nie spodziewać się tego, co spodziewane ha ha ha ...
Buziaki Aga z Różanej
Agnieszko, ja mam podobnie. Drażnią mnie "zawieszeni" turyści, niektórzy nieprzytomni do granic możliwości, depczący mi po stopach "bo akurat oglądają chusty na straganie"... ;)
UsuńChoroby współczuję. Mieliście zdecydowanie gorzej...
Ściskam bardzo mocno:)
Kasiu... piękne krajobrazy pokazałaś... zdrówka życzę
OdpowiedzUsuńDziękuję Asiu:)))
UsuńMoże ten PAN wolałby, żeby turyści przenieśli się z Zakopca do Białki? Też myślę że Zakopane jest coraz mniej przychylne turystom, coraz więcej znajomych narzeka. Na szczęście bywam tylko na szlaku ;-)
OdpowiedzUsuńSzkoda że nie wrzuciłaś więcej zdjęć z trasy na Giewont, byłam tam tak dawno temu!
Anetko, na Twoją prośbę wrzucę coś za niedługo;) ok..? :)
UsuńWstyd mi za region, za te kiwi... Ale uwierz mi, właścicielami restauracji na Krupówkach nie są górale, tylko jakieś przyjezdne 'centusie' i naprawdę ciężka tam dobrze zjeść.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak do tego doszło, może ta przyjezdna bohema artystyczna? Albo Zakopiańczycy?
Nie wiem Bożenko... .Mnie jest przykro, bo - niestety - w ciągu 10-dniowego pobytu próbowano nas kilkakrotnie oszukać. To głupie, ale musieliśmy się bardzo pilnować.
UsuńDobrze, że większość czasu spędziliśmy na szlakach, albo w przyjaznym, przytulnym hotelu :)
kiedyś jeden miejscowy góral uświadomił mnie, kiedy próbowałam targować cenę przejazdu saniami: "Jak się nie ma dutków,to się w domu siedzi". Prosta, a mądra rada,prawda?:)
OdpowiedzUsuńNO BA!! Ale artysta...:/ Ja bym się odwróciła na pięcie, a zanim bym odeszła odpowiedziałabym grzecznie: Drogi panie góralu, jak się nie ma kultury osobistej - to się nie zarabia.
UsuńJa osiwiałam, gdy usłyszałam cenę przejazdu bryczką z Morskiego Oka (pytałam z ciekawości). Tragedia jakaś... Ale cóż, ceny zapewne kształtują się pod naszych sąsiadów zza granicy..
Smutna historia z tym lekarzem, zawsze mnie zastanawia co takiego człowieka spotkało złego, że tak źle traktuje innych i pytam o to po prostu uśmiechając się ujmująco, wiesz, że często tak wprost zadane pytanie pomaga? Przeprosin nie usłyszałam nigdy ale gdy widzę zażenowanie i lekki wstyd to mam nadzieję, że się opamięta i temu po mnie będzie już przyjemniej :). Pozdrowionka i tylko miłych wrażeń! Dora
OdpowiedzUsuń