Tak jak wspomniałam, kolejnym przystankiem podczas naszych wakacyjnych wojaży, było Zakopane. Spędziliśmy tu cudownych dziesięć dni. Co sprawiło, że wyjazd na długo pozostanie w mojej, naszej pamięci..? Po pierwsze ludzie, których poznałam. Po drugie - miejsce, w którym mieszkaliśmy (o tym będzie osobny post). Po trzecie - miejsce, które dane mi było poznać od podszewki i cudowne dwie osobowości - pani Doroty i pani Anny.
Kilka miesięcy temu zadzwonił mój telefon. Numer nieznany. Zadzwonił trochę nie w porę - jak mi się z początku wydawało - gdyż byłam w tzw. dołku. Zastanawiałam się, czy brnąć dalej w firmę, blog, w pracę twórczą, czy rzucić to wszystko i wrócić do pracy w szkole. Poważnie!!
Odebrałam. Usłyszałam łagodny, kobiecy głos. Moja rozmówczyni przedstawiła się i zaczęła mniej więcej od słów: "Dzień dobry pani Kasiu, mam na imię Dorota, mieszkam w Zakopanem, jestem wnuczką pisarza, Jana Sztaudyngera. Dzwonię, ponieważ natknęłam się na pani blog, który mnie po prostu zachwycił...". Byłam ogromnie zaskoczona, uradowana i zaciekawiona jednocześnie. Niewiele potrafiłam powiedzieć, bo, biorąc pod uwagę fakt, że przed chwilą dosłownie myślałam o zamknięciu bloga, słowa pani Doroty wprawiły mnie w zdumienie. Pomyślałam, że ten telefon to jakiś znak z niebios:)
Pani Dorota obdarzyła mnie prawdziwą lawiną pozytywnych słów pod adresem bloga oraz mojej osoby, choć osobiście mnie nie zna. Stwierdziła, że gdy o mnie czyta, to ma wrażenie, jakby czytała o sobie. Mówiła długo, a ja z każdym kolejnym słowem podnosiłam się na duchu. Serce mi się rozradowało niemiłosiernie... .
Podziękowałam za miłe (i tak mi teraz, właśnie Teraz potrzebne!!) słowa. Rozmawiałyśmy dość długo. Postanowiłyśmy, że musimy się kiedyś spotkać.
Chwilę po zakończeniu rozmowy usiadłam na kanapie. Rozpłakałam się....
Kiedy planowaliśmy wyjazd do Zakopanego, od razu pomyślałam o pani Dorocie. Postanowiłam poinformować, że przyjeżdżam i że będzie okazja, by się spotkać.
W odpowiedzi otrzymałam zaproszenie na spotkanie Stowarzyszenia Fraszka, które zrzesza przyjaciół pisarza oraz miłośników Jego twórczości, szczególnie fraszek, z pisania których słynął. Niezmiernie mnie to zaproszenie ucieszyło. Poczułam się zaszczycona tym, że dane mi będzie spotkać wspaniałych ludzi, szczególnie zaś panią Dorotę i Annę - jej mamę, a córkę Jana Sztaudyngera.
Na spotkanie, które odbyło się w bibliotece, stawiłam się punktualnie. Usiadłam sobie z tyłu, by nikomu nie wadzić i móc wysłuchać wypowiedzi, wspomnień. Mówiąc szczerze, wcześniej nie docierało do mnie tak wyraźnie to, że można z taką czcią hołdować pamięci ojca i jego pisarskiego dorobku. Na spotkaniu przekonałam się, jak wielkim - zarówno rodzina, jak i przyjaciele oraz miłośnicy fraszkopisarza - szacunkiem darzą spuściznę po Panu Janie i jak bardzo dbają o to, by przetrwała pamięć...
Pani Dorota po zakończeniu spotkania przepraszała mnie mając obawy, że się wynudziłam. Nic podobnego. Było to dla mnie wspaniałe, WSPANIAŁE!! doświadczenie. Móc słuchać opowieści, wspomnień, anegdot. Móc choć przez chwilę obcować z ludźmi ceniącymi polski język, z dbałością układającymi każde wypowiadane zdanie. Dla mnie to niezwykle cenne, biorąc pod uwagę fakt, że na bylejakość języka mam alergię (szczególnie na zwroty typu "cze" i "nara") :)
Kilka dni później miałam okazję odwiedzić dom rodzinny Jana Sztaudyngera, willę Koszysta. Jest to stareńka chata drewniana, położona w pobliżu skoczni. Niezwykle klimatyczne miejsce.
Pani Dorota niestety nie mogła nas ugościć, gdyż musiała wyjechać do Krakowa. Przyjęła nas pani Anna.
Kiedy przybyliśmy do Koszystej, trwał akurat plener malarski - na ganku intensywnie pracowały artystki z Łodzi. Pani Anna powitała nas bardzo ciepło. Jest osobą starszą, a polubiłam ją od razu gdy ją zobaczyłam - za jej wygląd. Tak:) Za ciepły, łagodny wyraz twarzy, za uśmiech i za pięknego, babcinego koka:)) Poza tym, pomimo wieku, nie straciła poczucia humoru, wręcz przeciwnie - rozbawiłaby nawet najbardziej zatwardziałego malkontenta;)
Z panią Anną wypiliśmy herbatę. Dodam, że robiliśmy to siedząc przy stole, przy którym pisarz jadał ze swoją rodziną śniadania, obiady... W ogóle... w Koszystej czas się zatrzymał. Dech zapierają liczne pamiątki (nie byle jakie..!!), rodzinne zdjęcia, meble, drobiazgi. Trzeszcząca drewniana podłoga dopełniała tylko całości czarownego obrazka.
Herbatę piliśmy z serwisu bolesławieckiego, więc czułam się jak u siebie. W ogóle czuliśmy się tam dobrze, chociaż, towarzystwo tak zacnej osoby zobowiązywało do należytego zachowania i uważnego dobierania słów:) Pani Anna opowiadała nam o swoim Tacie. Było mi trochę niezręcznie, bo prawie się nie odzywałam... ale tak lubię słuchać mądrych (mądrych!!) ludzi... .Swoje opowieści przeplatała anegdotami, z których zaśmiewała się nasza Julka. Pani Ania chwilami droczyła się z nią, co - jak zauważyłam - Julce bardzo przypadło do serca, bo w naszym domu również nie stronimy od śmiechu i radosnego dokuczania sobie nawzajem;)
Pani Ania opowiadała o Tacie. O tym, ile serca wkładał w pisanie i jak bardzo kochali Go ludzie, których spotykał na swej drodze. Mówiła o poranku, kiedy to wszedł do jadalni (o dość wczesnej porze) i oznajmił, że w ciągu godziny napisał 60 fraszek!! I o tym, jak pocieszał swoją wnusię gdy smuciła się podczas jednych wakacji, bo koledzy wyjeżdżają nad morze, a ona zostanie w domu. Napisał z tej okazji dla niej wiersz, w którym porównał pielęgnowanie przydomowego ogrodu do nadmorskich spacerów, chcąc udowodnić małej istocie, że pobyt w domu może być równie atrakcyjny jak wyjazd nad morze:)
Wysłuchaliśmy wielu pięknych opowieści o wyjątkowej relacji dziadek-wnuczka. Opowieści wzruszających, zupełnie jak z bajki. Myślę, że każdy z nas chciałby mieć równie piękne wspomnienia... :)
Pani Anna
willa Koszysta - dom rodzinny Sztaudyngerów
Co zapamiętam na zawsze..? I co zapamięta - mam nadzieję - Julka?
Pani Anna czytała Julce wiersze. Te, które Pan Jan pisał dla swojej wnusi - Pani Doroty.
:))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
Julka do tej pory wspomina: "Ale ta pani jest kochana...". Tak, jest. I takie wrażenie również zrobiła na mnie Pani Dorota, którą - mam nadzieję - kiedyś lepiej poznam. Oby jak najwięcej Takich ludzi otaczało nas w życiu.
Te spotkania, rozmowy z panią Dorotą, przywróciły moją wiarę. Wiarę w to, że to, co robię, ma sens. Niestety, w ostatnim czasie moje życie zaburzyły (nadmienię - dość mocno) osoby - wcześniej mi bliskie - nienawistnie do mnie nastawione, złośliwe. I niby zawsze miałam dystans, jednak.. kiedy krzywdzi ktoś, komu nie wyrządziło się krzywdy... to boli. Niektórzy stali się zazdrośni... choć nie wiedzą, że do tego, do czego teraz doszłam, dochodziłam długo i ciężką pracą, poświęceniem... że były momenty, że nie miałam pieniędzy na życie, a zakupy spożywcze robiła mi mama-emerytka... .
Zawsze jednak, gdy myślę, by to wszystko zostawić (bo może wtedy zaczną mnie znowu lubić...?? ), dzwoni do mnie Pani Dorota bądź inna czytelniczka, przywracając mi chęć do życia i wiarę w siebie.
Tak jak napisałam wcześniej, życzyłabym sobie spotykać jak najwięcej Takich osób na swojej życiowej drodze... .
Mój dzisiejszy post chciałabym zakończyć fraszką Jana Sztaudyngera, którą usłyszałam z ust Pani Anny (proszę mi wybaczyć, jeśli nie zacytowałam dosłownie, a piszę tak, jak zapamiętałam) :
Jan Sztaudynger
Wyrosła mi lilia
Wyrosła mi lilia
za oknem w ogródku
I smutek się zjawił
choć nie siałem smutku.
W życiu każdego człowieka jest smutek i są radości...tylko czasami zmieniają się proporcje... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDobrze powiedziane!! Przepraszam - napisane:)) Pozdrawiam bardzo ciepło:)
UsuńAleż to cudowne zrządzenie losu...czasami jeden telefon, rozmowa, czasami miły gest nieznajomego potrafi przynieść ulgę, ukojenie i chęć do życia , na nowo;)
OdpowiedzUsuńDobrze,że odebrałaś ten telefon od nr nieznanego;)
Pozdrawiam i dziękuję za przecudowny post i piękne zdjęcia;);)
A ja Tobie, Kasiu, dziękuję za wizytę:)))
UsuńTo prawda, że czasem niewiele trzeba, by się podnieść. I tak często pewne zdarzenia wydają się nieprzypadkowe... :)))
Pozdrawiam Cię cieplutko
Witaj Kasiu :-) Bardzo spodobal mi sie Twoj dzisiejszy post :-) Tak bardzo, ze musialam przeczytac go dwa razy :-) Bije od niego wiele ciepla i az czuc atmosfere, ktora opisujesz :-)
OdpowiedzUsuńBardzo lubie Zakopane.. Lubilabym je jeszcze bardziej gdyby nie bylo az tak popularne :p Lubie je do tego stopnia, ze zdecydowalam sie tam wlasnie pojechac w podroz poslubna :p Mojemu mezowi, ktory byl tam poraz pierwszy (nie jest Polakiem) skradlo serce i ciagle mowi, ze musimyodwiedzic te strony ponownie :-) Uwielbiam, tamtejsza zabudowe i przyjazna atmosfere jaka tam panuje.. ( choc nie tylko w Zakopanem ale i w innych zakatkach polskiej czesci Tatr)
Opowiesc o pani Dorocie mnie zachwycila :-) Dobrze, ze sa na swiecie jeszcze takie dobre dusze :-)
Droga Kasiu :-) Twoj blog jest jednym z moich ulubionych i nawet gdy nie komentuje to zagladam do Ciebie regularnie :-) Prosze, nie przestawaj pisac :-) Niech Ci to nawet do glowy nie przychodzi ;-)
Pozdrawiam cieplo i milego dzionka zycze :-)
Agatko.................................. :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))) !!!
UsuńW mojej skromnej biblioteczce są Fraszki J.Sztudyngera, którymi zaczytywałam sie w liceum , spotkało Cię bardzo wspaniałe przeżycie, spotkanie,miejsce, wspomnienia, życzliwość,sympatia....było to na pewno wyjątkowe dla całej Twojej Rodzinki. Jednakże smutne jest to co napisałąś później o osobach bliskich, które Cię zawiodły i zraniły....wiem coś o tym i ja...i często sie zastanawiam. dlaczego tak jest, że ludzie nie widzą tego jakim czasem kosztem osiągamy nawet małe sukcesy, które nas cieszą, tylko z powodu często swojej nieudolności lub wygodnictwa odgrywają się w okropny i przykry sposób!!. Ale Ty sie nie przejmuj ani ani i działaj dalej według swoich priorytetów i głosu serca:)))
OdpowiedzUsuńTak, to smutne. Smutne, że mam znajomych, którzy (nie wiem do licha dlaczego..?!) wyszukują w moich zachowaniach potknięć... które mierząc mnie własną miarą myślą, że jestem złośliwa, podstępna... zamiast zwyczajnie mnie szanować. I że plotkują o mnie w sposób, którego chyba nikt by sobie nie życzył... Ale cóż...najwyraźniej to się dzieje dlatego, by w świecie była równowaga między złem a dobrocią;) Nie przejmuję się, choć uwiera mnie fakt, że ktoś mówi o mnie źle...
UsuńNiesamowita historia i świetna puenta. Nic nie dzieje się bez powodu, ot co...
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę...;)
UsuńOpowieść jak z bajki, a ludźmi się nie przejmuj. Już tak jest. Gdy jest nam lepiej z zazdrości potrafią bardzo zranić. Kupiłam gazetkę. Gratuluję artykułu, ależ Ty pięknie wyglądałaś:):)):):)
OdpowiedzUsuńOch....:)))) Dziękuję:)
UsuńWiesz, gdy miałam pierwszą sesję do Mojego Mieszkania, na zdjęciach wypadłam źle, a już w ogóle wyglądałam na starszą niż jestem... byłam wówczas zmęczona, nieprzygotowana.. I wtedy, po publikacji, obiecałam sobie: nigdy więcej. Gdy szykuję się do zdjęć - jestem zwarta, gotowa, z namalowaną urodą i stosownym odzieniem;)))))
Mam nadzieje Kasiu, ze nie zarzucisz pisania bloga.
OdpowiedzUsuńA spotkania, zazdroszcze, bo tworczosc Sztaudyngera-uwiebiam. Wzruszaly mnie jego wiersze dla Dorotki, bo moja corka, tez Dorotka:)
Piekne zdjecia:)
Usmiechu na co dzien zycze:)
Kasiu, pisać nie przestanę, dopóki sił mi starczy ;)))
UsuńCzasem jest mi ciężko, czasem zbyt cicho...czasem nie ma się do kogo odezwać... za to zawsze mogę liczyć na moje kochane czytelniczki, prawdziwe bratnie dusze, czujące podobnie, podobnie odbierające rzeczywistość:) Cieszę się za każdym razem, gdy spotykam mądrych ludzi i chłonę dobrą energię... :)
Kasiu, z uwagą przeczytałam Twój post... Ja odkąd pamiętam, zawsze czułam się inna, zbyt wrażliwa, choć całe życie to ukrywam.. Od zawsze też szukałam przyjaciela, otwierałam serce i zawsze, po prostu zawsze po jakimś czasie ludzie zawodzili.. Mam koleżanki, znajome ale nikogo od serca, bliskiego. Nauczyłam się sama siebie słuchać i pocieszać.. Choć czuję, że to nie to samo co "dobre" słowa wypowiedziane szczerze, życzliwie.. Jesteś Kasiu wspaniałą osobą, mądrą, utalentowaną, bardzo sympatyczną.. Z największą przyjemnością regularnie czytam Twojego bloga, oglądam piękne zdjęcia..Trzymam za Ciebie mocno kciuki Kasiu:) Pozdrawiam:) Agnieszka
OdpowiedzUsuńAgnieszko...:))) Brak mi słów............
UsuńKochana.. widzę, że czujemy podobnie. Dziękuję, że mnie czytasz, i że teraz - gdy jest mi to potrzebne - piszesz:) Zresztą, gdybyś kiedyś miała ochotę popisać, odezwij się na maila: rustykalnydom@wp.pl. Ślę uściski!!
Kasiu,
OdpowiedzUsuńNie poddawaj się :) Masz co pisać i masz dla kogo to robić.
To są Twoje marzenia,Twoja siła napędowa.Ludzie zazdrośni i złośliwi zawsze byli i będą.Taka karma.
Doświadczyłam tego a wyraźnie dało to znać o sobie jak się uparłam i założyłam swoją firemkę.Odcięłam się od tych ludzi,zmieniałam nastawienie i codziennie walczę o siebie.To jest moje życie.To jest Twoje życie.
Zdjęcia świetne a dom....ufff o takim marzę .
Pozdrawiam
Kochana moja...:))) Dziękuję. To dla takich osób, które się tu wypowiadają, chce się pisać...:)
UsuńTrzymam kciuki i ja za Ciebie. Bądź silna. Wspierajmy siebie nawzajem.. a Trole - jak powiedziała moja blogowa koleżanka Ula - są i będą... niech im tam... Ja w każdym razie wierzę w to, że dzięki uczciwości i dobru daleko się zajdzie.
Są w moim mieście ludzie, którzy pootwierali firmy i zajmują się tym, czym ja zajmowałam się jeszcze do niedawna...a "uczyli się" kopiując moje prace i robiąc potajemnie zdjęcia mojego rękodzieła... Jednak wierzę w sprawiedliwość i w to, że ich kiedyś dosięgnie...
Ściskam Cię mocno i dziękuję za ciepłe słowa:)
A co do domku... trzymajmy kciuki..marzenia się spełniają..:)))
He he świat jest mały, bo z tego co czytam, byliśmy na tym samym spotkaniu Stowarzyszenia Fraszka :) Przy okazji polecam wywiad z panią Anią, która pięknie wspomina twórczość Jana Sztaudyngera http://okruchy.pl/spotkania/jan-sztaudynger-we-wspomnieniach-corki-rozmowa-z-anna-sztaudynger-kaliszewicz-cz-i/
OdpowiedzUsuńFantastycznie :) Dziękuję za polecenie, poczytam. I szkoda, że nie było okazji porozmawiać.. Pozdrawiam cieplutko
UsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuńDziękuję, zapraszam :)
Usuń