Bałam się, że się załamię. Tak bardzo czekałam na ten dom, no i na pracownię oczywiście...
Dziwne, bo się wcale nie załamałam. Wczoraj wszystko ze mnie spłynęło, być może dlatego, że miałam już dość tego czekania.
Myślałam, że będę płakać.
Wieczorem zjedliśmy kolację w jednej z zielonogórskich restauracji. Nie byliśmy w stanie pochłonąć takiej ilości pizzy, więc jedną zapakowaliśmy do kartonika. Potem spacerowaliśmy po starówce. Na ławce siedział chłopak (pewnie student:)), który grał na gitarze i naprawdę nieźle śpiewał. Zamiast drobnych zaoferowaliśmy mu ciepłą pizzę. Zdziwił się, ale ucieszył:)
I stwierdziłam, że dawno nie czułam się taka szczęśliwa...
Dobrze,że ten stres już się skończył.
OdpowiedzUsuńJa wierzę jednak,że kiedyś będziesz miała swój dokem,z upragnioną pracownią.
Ja też w to wierzę Pauluś, za parę lat na pewno... Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńPiękny blog, widzę bratią duszyczkę w Tobie. Razem przeżywany załamkę - nam odmówiono kredytu hipotecznego - ale się nie poddam - złożę wniosek po nowym roku. Cieszmy się małymi przyjemnościami, a czas wszystko sam ułoży. Będę do ciebie zaglądać. Buziaki i głowa do góry :)
OdpowiedzUsuń