No dobrze, do rzeczy.
Dziś będzie o kolejnych toskańskich przystankach, czyli Pizie i Sienie.
Piza.
Oczywiście nie byłoby frajdy bez zrobienia sobie idiotycznego zdjęcia z krzywą wieżą. (Potwierdzam, krzywa jak piorun). Najbardziej w świecie chciałam zrobić zdjęcie nie wieży, ale tym wszystkim ludziom, gimnastykującym się na jej tle. Wyginali się to w przód, to w tył (zdjęcie pt. "potrafię tak jak wieża"), wyciągali przed siebie ręce (zdjęcie pt. "pcham wieżę, to przeze mnie się gibnęła"), unosili rękę wysoko ( "coś mi się przyczepiło do dłoni"), albo po prostu ją wskazywali, zupełnie jakby ktoś na zdjęciu miałby jej nie zauważyć ;)
I ja zrobiłam sobie idio-fotkę. Odrobinka fotoszopa et voila!! ;)
Nie będę Was zanudzać zdjęciami zabytków, zresztą i ja sama niekoniecznie nimi wszystkimi byłam pochłonięta - bardziej fascynuje mnie to, co jest poza. Co nie jest atrakcją turystyczną. Choć..przyznam, że zakochałam się we włoskich freskach. Nie widziałam dotychczas równie pięknych.
Co do rzeczonego tego, "co jest poza" - kazano nam przejść szybko, bo zapach powala. Szalet, a pod sklepieniem to..
Chyba najatrakcyjniejsza toaleta publiczna jaką widziałam ;)
Poniżej pstryk z Katedry Santa Maria Assunta..
W wolnym czasie snuliśmy się po uliczkach miasteczka. Trafiliśmy na antykwariat. Obiecałam sobie, że jeśli już przywiozę jakąś pamiątkę, to nie będzie to żaden piasek w butelce, tylko coś, co ozdobi nasz nowy dom. W tym właśnie antykwariacie zakupiłam sobie osobliwą pamiątkę - obraz, grafikę z wizerunkiem... otóż nie, nie Pizy, a Padwy. Piza była, i owszem, ale brzydsza ;)))
Ceny były takie jak w naszych antykwariatach, więc nie przepłaciłam za staruszka, a i zaskoczono mnie bardzo, bo z tyłu obraz podklejony był pięknym papierem, który był lekko uszkodzony. Nie przeszkadzało mi to, bo i tak nie byłoby widać. Sprzedawczyni powiedziała coś do nas po włosku, uśmiechnęła się i podała obraz mężczyźnie, który zabrał go na zaplecze. Kobieta dalej coś do nas mówi, uśmiecha się, ja dziękuję. Szturcham mimochodem Radka i mówię pod nosem: "Ty, oni go teraz wzięli do zapakowania?" "Chyba tak" - odpowiedział. Po chwili wraca pan i pokazuje nam tył obrazu, naprawiony, papier wymieniony na nowy. Tak.... ;)))
Mieliśmy ogromną ochotę na lody. Właścicielka antykwariatu pokierowała nas do lodziarni na rogu. Kawa wyśmienita, obsługa fantastyczna. Radek miał radochę, gdy sprzedawczyni powtarzała po nim "dziekuje". Uznał po którymś razie, że idzie jej to coraz lepiej, więc podniesie poprzeczkę i powie: "dziękuję ślicznie" :)
Tu wnętrze kawiarnio-lodziarni..
Malarstwo ścienne jest tu bardzo powszechne, a jego jakość zachwyca.
Musiałam. Uchwyciłam po cichutku Włoszkę, która sączyła kawę, czytając gazetę. Urocza. Buzia spalona włoskim słońcem, usłana tysiącem zmarszczek, ale jaka klasa......piękna!! :))))
Siena.
Ciasna, duszna, nieco klaustrofobiczna. Pomiędzy kamieniczkami dróżki raz wzbijające się ostro w górę, raz opadające łagodnie ku dołowi. Elewacje budynków mają kolor farby, której używam do malowania. "Siena palona". Idealne odzwierciedlenie koloru Sieny. Kiedy przechodzi się wąskimi uliczkami, czuć zapachy, których nie uświadczysz chyba w żadnym innym zakątku świata. Pachnie tu na przemian paloną kawą, kadzidłami, ciężkimi perfumami i wodą o zapachu cytrynowym. To woda z bąbelkami, lejąca się poboczami ulic, po jakimś myciu czegoś-tam, wylewana zapewne przez okno. Tak jak za oknem suszy się pranie. Ono pewnie też tu pachnie..
Siena mnie zachwyciła. Najbardziej ze wszystkich miejsc, które zobaczyłam. Pokochałam to średniowieczne miasteczko. Ma nieopisany klimat. Nie jest gwarne, ale jakieś takie przyjemnie ciężkie, ciepłe, majestatyczne. Uwielbiam. Muszę tu wrócić. Pobyć dłużej, pooddychać tym specyficznym powietrzem.
Paweł, znajomy z wycieczki, pytał mnie przez ramię: "Co ty tam focisz??" "Jak to co, zakamarki, one są najciekawsze"- z uśmiechem kwituję i idę szukać kolejnych..
Tutaj już widokowo. Któreś ze zdjęć na pewno wyląduje w ramie na ścianie.
O, oto to to to... !! Prawdziwy kolor Sieny. Ni to pomarańcz, ni czerwień.. Wyjątkowy.
Robert mi mówił, że miejscowe sklepiki z ceramiką miewają zawyżone ceny pod turystów. No ale.. pomyślałam, że muszę, po prostu muszę z tej mojej zakochanej Sieny przywieźć bodaj drobiazg. W tymże sklepiku zakupiłam maleńki podstawek pod butelkę z oliwą, z korkiem do kompletu. Zdjęcia będą później, teraz wszystko spoczywa szczelnie zapakowane, chronione przed kurzem. Podstawek ręcznie malowany, w do niczego mi niepasującym kolorze czerwonym, ale urzekł mnie tak bardzo, że postanowiłam go zabrać do domu. Także Robercie, kupiłam tylko jedną ceramikę, obiecuję!! No, może.. jedną i jeszcze jedną... ;))
Włoska ceramika mnie zachwyciła. W kolejnym poście pokażę Wam sklepik z ceramiką, o którym wspominałam poprzednio.
Te motywy roślinne, owocowe, kuszą mnie bardzo i już rozważam, czy nie namaluję jakiegoś inspirowanego fresku w kuchni... ;)
Na razie tyle, cdn...
:*
Kocham Italie, bylam w tych wszystkich miejscach juz kilka razy i zawsze zachwycam sie. Pieknie oddalas klimat Sienny:) Pozdrawiam i trzymam kciuki za szybkie ukonczenie remontu:)
OdpowiedzUsuńZachęciłaś, pokazałaś cudne zakamarki,piękne widoki, aż chciałoby się tam być.
OdpowiedzUsuńCudowna podróż, piękne zdjęcia i bardzo ciekawe opowiastki:)))
OdpowiedzUsuńjak miło z Tobą pospacerować.
OdpowiedzUsuńWitaj:)
OdpowiedzUsuńDwa lata temu również zwiedzałam Toskanię i chyba podobnie jak Ty jestem oczarowana:)
To był luty, więc troszkę chłodno, ale obiecałam sobie, że wrócę tam jeszcze w maju:)
Pozdrawiam serdecznie:)