Kiedy wracaliśmy jesienią z Krakowa, zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Musiałam skorzystać z toalety. Gdy weszłam do przedsionka toalety dla pań, ujrzałam staruszka, stojącego przed jedną z kabin. "Biedak, pewnie pomylił toalety" - pomyślałam. Staruszek był elegancko ubrany, w beżową marynarkę, krawat. Miał okulary w grubej oprawie. Cały wyglądał uroczo, jak prawdziwy dziadzio z filmu dla dzieci.
Na mój widok od razu się uśmiechnął i mówi:
- Nie nie, nie pomyliłem. Czekam na kogoś.
Uśmiechnęłam się rozbrojona jego szczerym rozbawieniem i przesympatycznym wyrazem twarzy. Jaki kochany..- pomyślałam..
Weszłam do kabiny i słyszę znów jego głos:
- I jak? Radzisz sobie? Pomóc ci? Masz się czego trzymać?
Podobnych pytań padło jeszcze kilka. Boże, jaki troskliwy.. Wzruszyło mnie to.
Wyszłam z kabiny. I tu już przepadłam z kretesem.
Co widzę?
Stoją oboje przy umywalkach. Dziadeczek i jego żona. Stareńka taka..jejuniu..jakby ze sto lat miała... Ale piękna, tak jak on. Elegancka bluzka otulała chudziusieńkie ramiona, a spódnica zwiewnie kołysała się nad stopami. Włosy miała - Oczywiście - upięte w klasyczny kok, tzw. banan. Na twarzy mnóstwo zmarszczek, które jakby nadawały wykończenia jej mądremu spojrzeniu.
I stoją tak. Ona roztrzęsiona, próbująca obsłużyć nowoczesne tałatajstwo do mycia rąk. Chwiała się lekko na nogach, ale dziadzio ją przytrzymywał. Podawał mydło, ręczniki. Oboje w tej swojej niezdarności uśmiechnięci, jakby do granic szczęśliwi..Biła od nich taka miłość, która wręcz onieśmielała..
Stałam w ciszy, umyłam ręce. Później wyszłam z toalety i wsiadłam do samochodu. I pękłam.
Rozpłakałam się tak bardzo, że nie mogłam pohamować łez. Radek spytał co się stało, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Ryczałam tak w ciszy z piętnaście minut. Piszę "ryczałam", bo inaczej nie da się tego określić. W gardle ścisnęło mnie tak bardzo, tak mocno, że........
Gdy już złapałam oddech, powiedziałam Radkowi.
- Boże, myślałem, że coś ci się stało. Z siebie tu wychodzę już..- skwitował w nerwach, czemu się wcale nie dziwię.
O czym myślałam? Co czułam?
Współczucie, ale przede wszystkim ogromny podziw, a może i... zazdrość..? Bo zastanawiałam się, czy i mnie, nam, będzie dane doświadczyć tak wiecznej miłości..
Chyba jeszcze nic nigdy nie wzruszyło mnie tak dogłębnie. Byli, są, cudowni. Takich chwil i w takim wieku życzyłabym sobie samej i każdemu z Was z osobna. Bo nie ma większego szczęścia ponad to, które objawia się tak wielkim przywiązaniem dwóch osób do siebie, tak wielkim oddaniem i tak silną miłością...
Uśmiech posyłam wszystkim zakochańcom. Zarówno młodym, jak i tym starym. ;)
♥️♥️
rozczula taka miłość i troska
OdpowiedzUsuń:) :*
Usuńkurcze Kasiu - a ja przed monitorem ryczę
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś
takie czyste, życiowe, taka miłość
mi niestety nie będzie pisane, ale samemu też będzie pięknie
To sztuka umieć dostrzec pozytywy tam, gdzie pozornie ich nie widać.. Mnie cieszy, że są osoby tak pozytywnie nastawione do życia jak Ty :) Pozdrawiam serdecznie
UsuńUśmiech przyjęty, bom zakochana od lat 30tu. Takie spotkania dają nadzieje na przyszłość. Wzruszył mnie ten post.
OdpowiedzUsuńMysiu... :))))
UsuńNo i co? I pociekły mi łzy ze wzruszenia... Też nie umiem być "zimną rybą" w takich sytuacjach. Uściski ciepłe Kasiu :)
OdpowiedzUsuńJa też ryczę...😢
OdpowiedzUsuńpiękne i wzruszające.
OdpowiedzUsuńŁezka w oku się zakręciła po przeczytaniu tego posta. Pięknie to opisałaś :)
OdpowiedzUsuńOjoj..ale Was wycisnęłam kochane..wybaczcie ;) Ale.. cieszę się, że macie podobną wrażliwość, bo przynajmniej mam poczucie, że nie jestem sama.. :))) :*
OdpowiedzUsuńMnie też wzrusza starość - czasem na smutno, czasem tak po prostu, czasem z żalem. Twoja opowieść też wzrusza, bardzo.
OdpowiedzUsuńCudownie to opisalas👌dziekuje😘
OdpowiedzUsuńCudownie to opisalas👌dziekuje😘
OdpowiedzUsuńBoże jak dobrze, że są jeszcze TACY ludzie i taka miłość.
OdpowiedzUsuń