Tak poważnie, bardzo Wam dziękuję, szanowne ogrodniczki. Bez Was pewnie musiałabym przewertować kilkanaście leksykonów, by dowiedzieć się, co rośnie wokół mojego domku ;) Nie znam się jeszcze na drzewach, krzewach i kwiatach, bo i po co się miałam znać wcześniej.. Moja wiedza kończyła się na na tym jak dbać o pelargonie rosnące na balkonie i kiedy przycinać pnącza. Teraz szkolę się szerzej, co by mi to wszystko zielone za płotem nie uschło. Dziękuję za podpowiedzi i wskazówki.
Powiem Wam dziś, a raczej napiszę, jak kończy się ogrodniczenie takiego świeżaka w temacie uprawy warzywnika, jak ja. Otóż kończy się tak, że liście sałaty wozi się do domu w workach na śmieci.
Sadząc warzywa i zioła uczyłam się. Jak to robić, kiedy. Pomagały mi w tym mama i teściowa, które miały ubaw po pachy. Bo nie dość, że nie wiem co i jak robić, to jeszcze myliłam pojęcia (myliłam; teraz już tego nie robię, bo mam doświadczenie, ha!!). Kiedy mówiłam "sadzę te ziarenka", zaraz zza pleców słyszałam głos mamy: "sieję, nie sadzę". I bardzo dobrze. Jeśli mam być ogrodnikiem, to porządnym, a nie podróbą jakąś, jak ten aromat z powieści Grocholi, "idiotyczny z naturalnym".. .
No i posiałam sobie tak intuicyjnie co nieco. Rzodkiewkę wyrzuciłam niestety, bo cała robaczywa. W jej miejsce mama wsadziła fasolkę. No a sałatę to posadziłam tak obficie, że teraz nie nadążam za zbiorami. Niby mało się wydawało, gdy kupowałam sadzonki... . Lubię ją, owszem, ale w takiej ilości to ja sałaty Nigdy nie jadłam. Jedno jest pewne. Jeśli (nie daj Panie) wybuchnie wojna, sałaty mi na pewno nie zabraknie. Armagiedon mi nie grozi.
I rosną sobie te moje zieloniuchne... a ja chodzę i gadam do nich i dziękuję, że tak pięknie rosną. Zioła nie wszystkie wzeszły. W sumie nie ubolewam jakoś strasznie, gdyż i tak nie pamiętam gdzie co posiałam.. (kolejna cenna nauka: PODPISYWAĆ!!) Coś mi wyszło za lubczykiem, ale co to to ja za Chiny ludowe..... Ale poczekam, aż podrośnie i po zapachu poznam. Być może.
W każdym razie cudownie jest móc skrobnąć sobie do obiadu coś z własnego warzywnika. Ostatnio gotowałam zupę na własnej botwince -ach.......!!
Podsumowując: lekcja nr 1: - nie sadzić sałaty w ilości jak dla armii
- podpisywać gdzie co sieję
- w przyszłości zrobić warzywnik na podwyższeniu, by ułatwić sobie pracę, a rzodkiew siać w donicach, by wyprzedzić robactwo i zjeść ją pierwszemu.
W domu czasami też sieję zielone. Stawiam na kiełki, bo zioła u nas w mieście się nie sprawdzają.. W mieszkaniu mamy za mało słońca, a na balkonie nie sadzę ze względu na kurz i pobliską jezdnię. Kiełki uwielbiam i to nie tylko w okresie wielkanocnym...
Naczynie ceramiczne: Aleja Kwiatowa |
Idę do garów. Pichcenie kiedyś było niekoniecznie przyjemnym obowiązkiem. Teraz stało się odskocznią, sposobem na odprężenie. Lubię to.
Trzymajcie się ciepło!! :)
Czytanie o Twoich perypetiach jako ogrodniczki daje nadzieję, że i ze mnie totalnego amatora w tej dziedzinie coś wyrośnie ;). Za warzywa się nie biorę, bo moja mama na działce sądzi i je pielęgnuje. Pamiętam, że byłam nastolatką, gdy mama mnie poprosiła o zerwanie w ogrodzie natki pietruszki do rosołu. Do dziś mi wypomina, że zamiast tego przyniosłam jej gałązki jakiegoś kwiatka :). Dziś wiem już więcej, ale nadal raczkuję w tematach roślin ;). Pozdrawiam Cię i życzę owocnych zbiorów. :)).
OdpowiedzUsuńHahhaha:))) Monia, wszystko trzeba zdobywać doświadczeniem. Wierzę w Ciebie ;))) Pozdrawiam!!
UsuńWarzywnik jak marzenie:)U mnie sałata nie wzeszła, dosiewałam. Marchew i pietruszka nie wzeszła, też dosiewałam. Kopru nie widać, i znowu dosiewałam. Może wzejdą te dosiane. A z sałaty zrób Kasiu barszcz sałaciany. Lubisz?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Barszcz...?? Rety... zdaje się, że coś mi w życiu umknęło ;)) Przepis poproszę :)
UsuńJeszcze raz spróbuje opisać, bo jeden przepis dla Ciebie mi gdzieś zwiał.
UsuńSałatę myjemy, osuszamy. Wkładamy do garnka, liście można porwać jeśli są duże. Zalewamy bulionem. Gotujemy aż sałata zmięknie na małym ogniu, krótko. Teraz można zmiksować jeśli lubisz kremy. Dodajemy świeży lub mrożony groszek (jeśli lubisz, ale bez groszku też jest smaczna) i chwilę gotujemy jeszcze na małym ogniu. Teraz dodajemy szklankę mleka, gałkę muszkatołową, sól, pieprz i trochę cukru, bo sałata daję taką goryczkę, ale to cały urok barszczu.
Barszcz sałaciany to regionalna, trochę zapomniana potrawa, z okolic Lubartowa. Moja Mama podawała go zawsze w miseczce, na oddzielnym talerzyku kładła młode ziemniaczki z koperkiem.
Barszcz gotuje się szybko, w 15 minut. Ja bardzo lubię taki z liśćmi sałaty w całości. Ale krem ma więcej możliwości - można dodać do niego jogurt, grzanki, prażony słonecznik - co kto lubi.
:)))
Kasiu z sałaty możesz zrobić zupę-krem :)))wtedy zejdzie Ci dużo liści:)))
OdpowiedzUsuńMnie się rzodkiewka nigdy nie udała,nawet w skrzynce wychodzi łykowata,albo ostra,więc zostawiam ją fachowcom:))
No właśnie mi chyba też nie po drodze z tą rzodkiewką.. Zobaczymy, czy z brukselki coś będzie.
UsuńO zupie z sałaty pierwsze słyszę!! Proszę Cię też o przepisik :)
Kasiu,jest ich trochę w sieci:))obsmaż liście na masełku z czosnkiem,zalej wywarem z jarzyn,krótko pogotuj i zmiksuj dopraw swoimi ulubionymi przyprawami:))ja dodaję zieloną czubricę,ma taki fajny smak.Można też żeby zachować kolor ugotować wywar dosmaczyć,dodać czosnek i świeże liście zmiksować i dodać na końcu:))Można ugotować wywar i dodać do niej zielony groszek:))
Usuń