Trafiliśmy tam przy okazji pobytu w Szklarskiej. Na chwilę, bo pobyt sam w sobie był błyskawiczny ;) Wernisaż miałam w sobotę, a w niedzielę odwiedziliśmy tyle miejsc, że wracając do domu miałam wrażenie, iż w górach spędziłam co najmniej tydzień!!
W hucie szkła Julia byłam po raz pierwszy. I o mało oczopląsu nie dostałam... Może nie jestem fanką kolorowego szkła w klimacie PRL, ale.. mimo wszystko wyroby zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Szczególną miłością zapałałam do kieliszków i kolorze kobaltu. No cudne!! Niestety, z uwagi na wydatki remontowe, nie mogłam ich zakupić, ale..co się odwlecze.. ;)
Nasi panowie poszli zwiedzać hutę z przewodnikiem. Z krótkiej wycieczki wrócili z wypiekami na twarzy i minami 6-latków.. :))) My ze szwagierką z kolei trafiłyśmy na warsztaty malowania na szkle. Okazało się, że prowadziła je pani Ewa, która dzień wcześniej była gościem na moim wernisażu :) Uśmiałyśmy się z Luizą (szwagierka), bo tak się wczułyśmy w malowanie, że kiedy pani Ewa oświadczyła, że czas się kończy, my nie byłyśmy nawet w połowie pracy.. Wyprzedziły nas wszystkie dzieci :) Trzęsącymi się dłońmi ukończyłyśmy nasze dzieła. Luiza wymalowała piękną ważkę w kolorze liliowym, pasującą do jej kuchni, ja zaś zmalowałam słoneczniki, które kiedyś staną w domku pod lasem...
Jako że musiałam coś przywieźć ze sklepu hutniczo-Julkowego, postanowiłam poszukać cukiernicy. Moja bolesławiecka, w kolorze granatu, powędruje do domku, bo w mieszkaniu już nie bardzo mi pasuje. No i znalazłam. Zapłaciłam za nią zaledwie 27 zł, a jest taka cudna, że co chwilę na nią zerkam, kiedy krzątam się po kuchni..
W sklepie zakupiłam też wisior szklany, który Luiza skwitowała: "No jest taki.. twój, taki kasiowy" - bo kolorowy i dziwny ;) Niestety nie przeżył długo, bo w domu małe ciekawskie rączki oglądały, wypuściły i stłukły. Zaraz potem powstała wierna kopia, wykonana...z kartonu ;) I jak tu się gniewać...?? :)))))
Z wieści mieszkaniowo-remontowych:
Nadal jestem w czarnej... dziurze ;) Mój fachowiec od drzwi kuchennych przeskrobał.. Dwa miesiące poślizgu. Drzwi mają być gotowe w poniedziałek, a ja się modlę, żebym nie musiała kończyć w jakiejś prokuraturze czy innym sądzie.. Mam nadzieję, że tego uniknę.. W każdym razie robota jeszcze stoi. W pudłach w pokoju stoją zaś umywalka i wc ;) Ale wyluzowałam.. Nie mam już sił cisnąć i denerwować się, że coś nie wyszło na czas.. Czekam cierpliwie do poniedziałku.
O, a tutaj mała zajawka :) Hortensja z mojego kochanego ogrodu, a w tle... kuchnia ;))))
Śliczna ta cukierniczka 😊 cacuszko! Ależ jestem ciekawa tej kuchni!
OdpowiedzUsuńKasiu ja też w tym roku odwiedziłam hutę Julia, ale brałam udział w warsztatach grawerowania (próbki na moim blogu)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Nostalgiczne te słoneczniki. Muszę spróbować kiedyś malowania na szkle. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń