Cisza. Wszechobecna. Przeplatana chwilami śpiewem żurawi, cykaniem świerszczy, szumem gałęzi. Cudowne przestrzenie, soczysta zieleń. Nieopisane piękno i prawdziwy spokój.
Tutaj kolor jest bardziej kolorowy, niebo bardziej niebieskie..... nawet pola są tu jakieś takie...polniejsze....... ;))
Tak jest na Mazurach, w
siedlisku Joli (autorki bloga Jo-landia Mazurska Kraina). Miałam okazję gościć u niej kilka cudownych dni.
Wcześniej znałyśmy się tylko wirtualnie. Kiedy któregoś dnia do mnie zadzwoniła, po wysłuchaniu opowieści o mazurskim siedlisku przywróconym do życia..o wspaniałych ludziach z którymi sąsiaduje..stwierdziłam stanowczo: muszę jechać!!
W miniony poniedziałek zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy przed siebie. Była to nie lada wyprawa, bo jechaliśmy w sumie ponad dziesięć godzin.
Jola powitała nas z otwartymi ramionami. Jola i jej rodzina, bo tę też mieliśmy okazję poznać.
Wspaniali ludzie.
Poznałam domowników, dom (a w zasadzie dwa domy), otoczenie. Zakochałam się w miejscu.
Jola tak pięknie mieszka, że postanowiłam zrobić u niej zdjęcia. Za jakiś czas przeczytacie o tym czarownym miejscu na łamach magazynu:)
Wiecie, że jestem miłośniczką książek Kalicińskiej. Serial
Nad rozlewiskiem oglądałam z tysiąc razy. Pomijając treść (której fanką nie jestem... w ogóle nie przepadam za serialami), uwielbiam podziwiać magię miejsc i ciepłych relacji międzyludzkich.
I wyobraźcie sobie... tu, u Joli, jest tak w filmie!! Czas płynie wolno, przyjemnie. Ludzie są mili, uczynni, Normalni. Nie sfiksowani na punkcie kasy, nie zawistni. Każdy wita gości z uśmiechem na ustach. Ciężko pracują, jednocześnie wiedząc co to relaks i celebrując każdą wolną chwilę.
Oprócz Joli i jej uroczej familii, poznałam jej sąsiadów - Agę i Pawła (kochani, przy okazji baaaaardzo Wam dziękuję za pomoc w sesji!!), niezwykle kreatywnych i zdolnych artystów. Poznałam też panią Krysię, właścicielkę pensjonatu (od której opowieści zaśmiewaliśmy się przy stole) i Julitę - kolejną wspaniałą, ciepłą i uzdolnioną duszę.
Jola miała rację mówiąc, że miejsce, w którym żyje, jest prawdziwym zagłębiem twórczym.
Czas w siedlisku spędziłam słuchając cudnych opowieści, popijając jolinkowe naleweczki (głogowa - PYCHA!!), fotografując. Spacerowałam po łąkach o piątej nad ranem bądź późnym popołudniem.
Opowiem Wam jeszcze o moim pobycie, bo jest tego sporo... ;)
Wracając do domu pomyślałam, że mam nadzieję, że zrobiłam w miarę dobre wrażenie..... bo.... och... chciałabym tam jeszcze wrócić...!! :))))
W drodze powrotnej postanowiłam odwiedzić jeszcze jedno magiczne miejsce. Nie potrafiłam sobie odmówić obejrzenia "na żywo" domu, w którym kręcono
Dom nad rozlewiskiem :))
Poznałam właścicieli. Pani domu zrobiła na mnie baaaaardzo ciepłe wrażenie... pan domu zaś chętnie oprowadził mnie po włościach. Nie chciałam za bardzo zajmować czasu, gdyż w Starym Młynie akurat byli goście, jednak zdążyłam co nieco zobaczyć.
Miejsce mnie oczarowało!!
Myślę, że trzeba tu kiedyś przyjechać na kilka dni. Może w przyszłym roku...? Z chęcią poznam historię i tego siedliska...
Pamiętacie słynny taras, przy którym bohaterowie degustowali naleweczki...? ;)
Wróciłam do domu pełna energii. Z wspaniałymi wspomnieniami i obrazami, które na długo zakodują się w mojej pamięci.
Teraz układam opowieści o Joli, Agnieszce i Pawle... i innych cudnych osobowościach... żebyście mogli o nich w przyszłości poczytać w magazynie:)
Przy okazji robienia sesji zdarzył mi się mały wypadek. Choć... może i nie taki mały...
Mój kochany, jakże wysłużony;) aparat, runął ze statywu i na amen się spsuł. Szukam więc intensywnie nowego sprzętu. Za kilka dni przyjdzie mi uczyć się nowego... ale cóż.. nie ma tego złego... ;)))
Ściskam Was baaaardzo mocno!!!
:)