28 sierpnia 2018

O kryzysie i małym resecie

   Ranyyyy.... Postawiliśmy chyba największą wiatę grillową świata..

Mieszkając od niemal dziesięciu lat w tak niewielkim lokalu, w którym mieszkać trzeba umieć (często przestawiamy meble, bo zachodzi taka potrzeba, a jeszcze częściej przeciskamy się przez szczeliny wszelakie, gdy np.wpadną goście), zamarzyliśmy o przestrzeni. Przynajmniej w ogrodzie.
Poprzednia altana nie była niby mała, była standardowych rozmiarów, ale po rozłożeniu stołu pod jej dachem, ustawieniu krzeseł i...usiądzeniu..?? :P - bywało ciasno. Żeby ktoś mógł wyjść z altany, inny ktoś musiał się wsunąć z krzesłem pod stół. I to mnie irytowało.
Kiedy projektowaliśmy wiatę drewnianą, postanowiliśmy, że zrobimy taką, by nie musieć się w niej przeciskać. Ma tu być miejsce na swobodny relaks, na pichcenie, na leżakowanie etc. Zaprojektowaliśmy więc wiatę większą od poprzedniej i wyższą trochę, by czuć przestrzeń.
Kiedy przyszły belki i kiedy je malowałam, miałam wrażenie, że mało ich jakoś..i że w sumie chyba niewielkie są.. Za to gdy zmontowaliśmy wiatę, okazało się, że powstał kolos. Pierwsze słowo, które wypowiedziano po oględzinach wiaty z daleka: "stodoła" ;)))) I tak już zostało. A stodoła jak się patrzy...
No właśnie, napisałam, że miałam wrażenie, że jest mało belek. Kiedy zaś przyszło mi malować łaty, przyszło załamanie - było ich całe mnóstwo. Bejcowałam każdą 5-metrową deskę z trzech stron, a robiłam to przez 3 dni. Całe dni, od 9:00 rano do 21:00 wieczorem. Po dwóch dniach miałam dość, tym bardziej, że pogoda dopisała za bardzo i było naprawdę słonecznie i ciepło. W domu, wieczorem, przyszedł kryzys - rozpłakałam się. Dłonie miałam w pęcherzach, nogi poobdzierane od noszenia belek, a na prawej ręce ogromną wysypkę od żywicy (nawet nie wiedziałam, że jestem aż tak uczulona..). Ponadto bolały mnie plecy, bo malowałam schylona. Wiem, że to brzmi, jakbym się nadmiernie uskarżała..a są ludzie, którzy pracują dużo ciężej, ale zebrało mi się poza tą pracą wiele dodatkowych stresów, jakimi było jeżdżenie na KP w sprawie przywłaszczenia telefonu Radka, załatwianie formalności w skarbówce (rozliczałam remont), wykonywanie drobnych zleceń dla znajomych czy wymiana sprzętów w mieszkaniu. Dodatkowo wnerwił mnie fakt, że któregoś tam dnia planowaliśmy ukończyć przybijanie łat, by uszczelnić dach, a na końcu, przy szczycie, okazało się, że - uwaga - ZABRAKŁO NAM JEDNEJ DESKI. No fatum jakieś. Naprawdę miałam dość.
Zrobiliśmy sobie krótką przerwę od prac i pojechaliśmy na działkę odpocząć. Postanowiliśmy, że nie tkniemy roboty za nic w świecie. Rozłożyliśmy leżaki pod stodołą, przetarłam stół, postawiłam gorącą zupkę. Zjedliśmy. Rozłożyliśmy się następnie na leżakach, gdy nagle lunął deszcz. Jak z cebra. Julka wyciągnęła się wygodnie na siedzisku mówiąc: "Jak fajnieee...", gdy w trymiga spłynęła jej po czole stróżka deszczu, która - naturalnie - przedostała się przez szczelinę z braku TEJ JEDNEJ łaty ;)))) Potem okazało się, że stróżek jest więcej, bo tu szczelina, tam wypadnięty sęk.. Zebraliśmy się więc ze sprzętem i zapakowaliśmy do samochodu. Odpoczęliśmy w domu ;)
Po jakimś czasie okazało się, że ową bejcą od malowania belek i łat się po prostu strułam. Miałam zawroty głowy i ból brzucha. Ale.. już po bólu.

   W sobotę mieliśmy w bliskiej rodzinie Radka wesele. Żenił się nasz ulubiony siostrzeniec Radka (właściwie to jedyny siostrzeniec, ale bardzo go lubimy, podobnie jak jego - już żonę - Anię). Tydzień przed weselem mieliśmy odpocząć, ale..gdzie tam... Wiata szła jak burza, a ja jeszcze przyjęłam szybkie zlecenie od znajomego - odnawiałam rzeźbę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Błyskawicznie, bo to na dożynki było, również na sobotę 25-go. Odpocząć zatem miałam w piątek, ale.. musiałam zrobić wieniec na nasze dożynki ;) To jednak nie praca, lecz relaks - wieniec po raz pierwszy robiłam w stodole, w cieniu, w czystym i naszym miejscu, pośród wszechobecnej ciszy, bo sąsiadów nie było... tylko śpiew ptaków i podmuch kołyszących się sosen.. Odpoczęłam.
W sobotę rano zatroszczyłam się o swoją zewnętrzność, by wyglądać dobrze i wypoczęcie ;))) Och, jak dobrze było się tak wystroić...!!!!!! Od jakiegoś czasu nie mam na to czasu, a na wsi chodzę z czarnymi paznokciami (inaczej nie da rady) i zdartymi kolanami, w wychechłanych ciuchach. A tu... makijaż piękny, włoski wreszcie odżywione, biżuteria delikatna i długa, błękitna suknia. Wreszcie poczułam się jak kobieta, a nie Bob Budowniczy Damy Radę ;))))))

 Wesele się bardzo udało. Odbyło się w hotelu z pięknym widokiem na niewielkie góry, pogoda dopisała. A nas rozpierała duma. No..może bardziej mnie. Że pomimo faktu, iż na co dzień nie ma czasu, by się spotykać i spędzać ze sobą wiele czasu, mam fajną rodzinę. Tę Radkową naturalnie. Adoptowałam się do nich już na amen. Jego kuzynki są już moje, a ja ich. Rodzeństwo też jakby moje... Może to dlatego, że sama taką trochę sierotką jestem..bo, można rzec, mam jedynie mamę. Dobrze mi z tym.
Nie obyło się bez sytuacji, które wywołały uśmiech i..które będziemy pamiętać ;) Sama po przyjeździe do hotelu ratowałam butonierkę młodego, bo uległa zniszczeniu...bo mama jego w takim stresie była, że sama już nie umiała temu zaradzić biedna.. A babcia młodego - która oczywiście mnie zna od lat i mówi mi po imieniu - spotkała mnie na korytarzu hotelu i prosiła o pomoc w zapięciu suwaka, mówiąc mi przy tym na "pani". "Może mi pani to jeszcze dopiąć?", "Proszę mi obciąć tę nitkę", "Może mi pani powiedzieć, czy jest dobrze?" W końcu spojrzałam na nią, taką biedną roztrzęsioną i mówię: "Pani Ulu, to ja, nie poznaje mnie pani??" - "O rety, Kasia! Nie poznałam cię" ;)))))) No tak, sponsorem odcinka był babciny stres i mój jakże udany makijaż ;))))
   Było cudnie.

   Teraz, po powrocie, z powrotem - z dużym zapałem - ruszyliśmy do pracy. Radek wczoraj ukończył dach (kładzenie gontów). Pozostało jeszcze zamontować wsporniki.
Udało nam się też skończyć furtkę. Pokażę ją jeszcze w tym tygodniu. Pomyślałam, że stworzę wpis z instrukcją, jak ją wykonać - krok po kroku ;)

   Tymczasem piję kawę i zabieram się do pracy - przygotowuję się do Targów Expo w Krakowie, które już w ten weekend :D


A, zdradzę Wam jeszcze, że już oficjalnie rozpoczęłam współpracę z firmą Meble Marzenie, producentem mebli tapicerowanych. To dla nich wkrótce zaprojektuję swoje pierwsze meble :)))))

Do zobaczenia w kolejnym wpisie!!

♥️♥️
 

5 komentarzy:

  1. Remonty i przeróbki mają to do siebie, ze nie da się uniknąć choćby jednego, maleńkiego niedopatrzenia. :) Od jakiegoś czasu remontuję(my) ogród i pomimo planów, narad itd. wciąż coś potrafi mnie zaskoczyć. :) Oczywiście podobnie jak Ty nie daję się i dzięki temu remont praaaawie dobiegł do końca. ;) I wierzę, że Wam też się uda. Dopinguję Ci w przeróbkach, budowach i przekraczaniu własnego zmęczenia. Wraz z kupnem domu z ogrodem wkroczyłaś na nową ścieżkę i niech to będzie ścieżka szczęśliwości. :) Pozdrawiam Cię Kasiu serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Kasiu :*** Domek to raczej letniskowy, nie na stałe, ale.. i tak pozwoli nam spełnić marzenia ;))) Uściski ślę!!

      Usuń
  2. Aj, Kasiu, miałam nadzieję ujrzeć tę stodole na fotce ...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Ci za poświęcony czas... :)

Udostępnij