Dziecko

KOMUNIA

   Och, jak pozazdrościłam ostatnio tym mamom, które uroczystość komunijną przeżywały po raz wtóry...
Ale od początku:
Przygotowania do Komunii Św. w szkole, na lekcjach religii, przebiegły dość łagodnie. Nasze dziecię zaliczyło wszystkie modlitwy na czas i bez problemów. W ogóle wszystkie przygotowania do miesiąca przed świętem były spokojne. Później było...powiedzmy.. bardziej ekstremalnie;)
   Na dwa tygodnie przed datą naszego święta rozpoczęły się próby w kościele. Trwały dość długo. Ja musiałam przebywać do samego końca, bo Julka mówiła wiersz.
Nasze dzieci dzielnie ćwiczyły swoje role, my - mamuśki - namiętnie wymieniałyśmy się swoimi doświadczeniami, dzieliłyśmy rozterkami. Jednym z powodów do narzekania był problem pod tytułem: "nie mam się w co ubrać". O co chodzi....??? Przecież sklepy z odzieżą pękają w szwach. No tak. Ale problemy jednak są. Koleżanka na przykład miała problem, bo nie należy do chudzielców, a dla bardziej zaokrąglonych pań sukienki są... nazwijmy to "dojrzałopaniowe". Jak tu się ubrać, by nie wyglądać na panią po pięćdziesiątce...? Broń Boże, nie mam nic przeciwko paniom w tymże wieku, mnie sama przecież (mam nadzieję) ten wiek dogoni, ale jestem zwolenniczką dostosowywania ubioru do wieku. Nie lubię tzw. "starych maleńkich" ani starszych pań kreujących się na nastolatki.
Ja znowu  miałam problem innej natury. Jak już znalazłam jakąś fajną sukienkę, okazywało się, że muszę ją skrócić, a to co najpiękniejsze i nadawało sukience charakter, najczęściej było u dołu właśnie, czyli byłoby do ścięcia... .
A buty... Rany... Znaleźć ładne szpilki w moim magicznym rozmiarze 35 graniczy z cudem!! Owszem, duże sklepy obuwnicze mają w ofercie ten rozmiar (nadmienię - z reguły jedna para na sklep, bynajmniej w moim mieście), ale jest on i tak jakiś taki wielki... Zresztą mam wrażenie, że "35"co roku jakoś tajemniczo się powiększa:/ Kupiłam w końcu szpilki. Takie jakie chciałam. Zapłaciłam za nie tyle, że do dziś mam wyrzuty sumienia...
   Na pierwszych próbach w kościele starałam się wyglądać. Robiłam makijaż (bo jeszcze miałam na to czas), wybierałam starannie ubrania, czesałam się. Na tych ostatnich już nie wyglądałam w ogóle.
Wybiegałam z domu odrywając się od pracy i przygotowań. Z artystycznym nieładem na głowie i wczorajszym makijażem. Ale wstyd... A o paznokciach nie wspomnę.
Tak się składa, że choć nie należę do zwolenniczek sztucznych paznokci etc. czasem robię je ze względu na pracę z farbami. Moje naturalne po prostu rwą się jak papier. Przed komunią z powodu braku czasu nie miałam kiedy ich pomalować. Poodpadało sobie co nieco...... Moja sąsiadka (również mama dziecka komunijnego) pokazuje mi swoje dłonie i zrezygnowana mówi: "Nawet nie mam kiedy paznokci pomalować..." Na to ja pokazuję jej swoje (co drugi odpadniety, więc u jednej dłoni miałam dwa długie i trzy króciutkie) i odpowiadam: "Popatrz na to... ale ja udaję że TAKA MODA" ;)
Może bzdurne te babskie rozterki, ale tak to już jest z nami - babami - że chcemy w tak wyjątkowym dniu wyglądać równie wyjątkowo... .
   Na moim ubiorze się nie skończyło, oj nie... Kilka dni przed komunią okazało się, że mój małżonek nie ma koszuli, a alba nie została uszyta na czas. Dodatkowo zafundowałam sobie zagęszczenie rzęs, które po jednym dniu zaczęły się powoli sypać. Co jeszcze...? Nie zdążyłam posprzątać mieszkania. Chociaż miałam wszystko zaplanowane, a w kalendarzu nawet najdrobniejsze sprawy znalazły swoje miejsce, zapomniałam na przykład kupić rajstopy. Kupowałam dzień przed i w ferworze przygotowań kupiłam za małe. Ledwie się w nie wbiłam modląc się, by nie zrobić dziury podczas zakładania...
   Dwa dni przed komunią robiłam bukiety - dla księdza, katechetki i wychowawców. Oczywiście i tu się pogmatwało wszystko, bo ktoś podał mi błędną liczbę osób i o mały włos nie zabrakło mi kwiatów. Czemu się zgodziłam robić bukiety..? Bo to była dla mnie chwila wytchnienia, jakże potrzebna...
   Na kilka dni przed uroczystością miałam zabieg na stopie. Piekielnie bolało, ale w tym biegu przestałam juz czuć ból. To chyba dobrze.....? :/
Wszystko było zwariowane i zawirowane. W przeddzień poszłam spać o 2:00. Wstałam o szóstej, bo trzeba było się przygotować na przyjście kochanej szwagierki, która układała nam włosy.
 
   Do ostatniej chwili miałam wyrzuty sumienia z powodu tego, że nie zdążyłam ze wszystkim co zaplanowałam. Z żalem wspominałam jakiś zdurnowaciały filmik z internetu pokazujący idealne przygotowania do komunii - idealni rodzice ze stoickim spokojem się ubierają i pomagają swojemu równie idealnemu dziecku...wszystko to w idealnie wypucowanym domu ubranym w idealne dekoracje. Rany, jak by wyglądał taki film nagrywany w moim domu...??? - myślałam wyobrażając sobie siebie przewracającą się o nie schowany na miejsce odkurzacz i mojego męża stojącego z miną pod tytułem "co mam teraz zrobić, bo już się pogubiłem....??"
Martwiłam się, jak to wszystko będzie wyglądać. Czy będzie pogoda i czy ze stresu nie zjem swoich sztucznych paznokci...

Dzień komunii był piękny. Pogoda wymarzona - promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały plecy. Wszystko poszło jak po maśle. Wszystko na czas, niczego nie zapomnieliśmy. Zero szaleństw, stresu.
Było wzruszająco, przyjemnie i uroczyście. UDAŁO SIĘ..........!!
:)))












Pażdziernik 2014

   Wczoraj moja córka pojechała na swoją pierwszą zagraniczną wycieczkę klasową. To oczywiste, że każdy rodzic przed wysłaniem dziecka na jakąkolwiek wycieczkę odbywa z nim rozmowę na temat prawidłowego zachowania się podczas wyprawy. Po raz kolejny tłumaczy się malcowi zasady - a to że trzeba słuchać nauczyciela, a to że nie można biegać i odłączać się od grupy, że należy zachowywać się kulturalnie, nie wolno krzyczeć, rzucać śmieci w niedozwolonych miejscach... och, lista rzeczy zakazanych i wskazanych bywa długa...
Ja też zawsze przeprowadzam taką rozmowę, tyle że... moja zwykle biegnie w zupełnie nietypowym i nieoczekiwanym kierunku........ ;))
Otóż ja muszę prosić Julkę, by starała się być stanowcza, nie pozwalała się popychać, rządzić sobą... i żeby pieniążki, które dostała na drogę wydała choć po części na siebie. Dlaczego...? No więc podczas wycieczek w moim dziecku bardzo często budzi się dobrze prosperująca instytucja charytatywna. Bywa, że zamiast kupić coś do jedzenia sobie, kupuje komuś innemu... albo gdy zauważy, że któreś dziecko nie wzięło pieniędzy na pamiątkę (tudzież je sprytnie ukryło), sama jemu kupuje jakiś drobiazg, nie kupując niczego dla siebie;)
Nie wiem, czy to wynika z odziedziczonej wrażliwości... .  W zasadzie pamiętam, że sama jako dziecko obdarowywałam każdego napotkanego żebraka. Nawet, jeśli jego brak kończyny okazywał się w rezultacie kończyną schowaną pod rękawem/nogawką. Nie umiałam przejść obojętnie koło osoby potrzebującej, czy sprawiającej po prostu takie wrażenie. Do dziś ciężko mi się opanować przed oddawaniem drobniaków, choć zmysł mi się nieco wyostrzył i zanim kogoś obdarzę, wyczytuję z jego twarzy, czy pieniądze są potrzebne na jedzenie, czy na alkohol. Alkoholikom nigdy nie daję pieniędzy, bo to tak, jakbym przyczyniała się do jego upadku.
Jakiś czas temu u mojego małżonka zyskałam przydomek "matka Teresa"... Cóż, tak już mam, że boli mnie ludzka krzywda. Nawet jeśli ktoś jest do mnie wrogo nastawiony, staram się wynajdywać w tej osobie dobre cechy i doszukiwać się źródła złości... Pewnie Julka będzie postępować podobnie.
Ale pomimo tego, że z każdej niemalże wycieczki wraca z ogolonym portfelem, cieszę się z tej jej wrażliwości. Bo ostatecznie chyba lepiej być matką Teresą, niż nieczułym egoistą. Grunt to umieć znaleźć złoty środek;)))







Wrzesień, 2014.

   Kilka dni temu chcąc wykorzystać niebiańską wręcz aurę na dworze, wysłałam swoje dziecię na podwórko. Z jednej strony lubię, gdy wychodzi na świeże powietrze, bo nie dość, że się dotleni, to jeszcze wybiega, dzięki czemu zużywa nadmiar energii (energia w nadmiarze = wybuch złości w domu). Z drugiej zaś strony nie lubię tego podwórka. Dlaczego...? Bo moje dziecko chłonie zachowania innych dzieci jak najchłonniejsza na świecie gąbka.
Owszem, nie da się tego uniknąć. Bo jest szkoła, a przecież nie odizoluję córki od innych dzieci, a poza tym istnieje jakaś taka wyższa konieczność przebywania w grupie rówieśniczej, by w ogóle nauczyć się funkcjonować w społeczeństwie.
Ale ściska mnie ze złości, gdy moja córka, którą codziennie uczę, której codziennie pokazuję jak należy postępować, której codziennie poświęcam uwagę, przychodząc z podwórka zostawia swoją osobę na zewnątrz.
Jak to wygląda..? Otóż:
Na dwór wychodzi dziewczynka dobrze wychowana, która potrafi się zachować przy stole w eleganckiej restauracji, która ładnie się wypowiada, jest rozsądna, dojrzała jak na swój wiek i która wie, jak należy postępować. A kto wraca..? Hmmm... Wraca jakieś to to podmienione, nie moje. Brudne - ok. Rozkrzyczane - normalne. Ale zamiast ładnie mówić sepleni i ciaćka się jak mały brzdąc... narzeka, że dziewczyny obsypały ją piachem...a przecież ona je wcześniej też obsypała...ale LEKKO!! ....... a tak w ogóle to ona się przecież kąpać nie musi.. bo wystarczy że umyje ręce.. i idzie i myje...samą wodą.. bo mydło to tak dla zabawy matka postawiła na umywalce...........RANY..krzyczę bezgłośnie..!! TO NIE MOJE DZIECKO!!
Moja dusza rwie się na strzępy. I pytam sama siebie, gdzie to moje wychowanie..?? Gdzie zasada: "nie czyń drugiemu co tobie nie miłe"..?? Eh... I znów będzie wykład. I znów tłumaczę wszystko od początku, zupełnie tak, jak bym dopiero co poznała swoje dziecię i musiała mu wytłumaczyć, co jest dobre, a co złe. Ale na tym właśnie polega wychowanie. Na tłumaczeniu. Na okrągło. 1000 Dni w roku.

   Następnego dnia Julka wróciła z podwórka już spokojniejsza. Bo z nikim się nie musiała spierać, a koleżanek młodszych nie było, więc i mowy jej nie spaczyło.
Ale i tak zaliczyłam SZOK TOTALNY. Moje dziecko w ciągu godziny zdążyło przeistoczyć się w błotno-piaskowego luda. Nie wiem, czy zaliczyła skok do kałuży po czym wytarzała się w piachu... nie wiem, ale nie miałam nawet siły pytać. Na jej widok opadła mi szczęka....ręce..nogi i co tam tylko jeszcze mogło mi opaść.............:/ Zrezygnowana tylko powiedziałam: "Wejdź proszę do łazienki, doprowadź się tak do porządku - czytaj: łącznie z wypraniem swoich rzeczy (które i tak wylądują w pralce, ale i tak musi je przeprać by nauczyć się szanować naszą pracę) i dopiero wtedy możesz wyjść". Minęło z 15 minut i..........och, jakie szczęście...!!! POWRÓCIŁA MOJA CÓRECZKA!!!!!!!!! :)))



 



 

 Tak jak obiecałam, utworzyłam nową podstronę o nazwie "Dziecko". Będę tu pisać trochę o wychowaniu, trochę o zasadach, swoich spostrzeżeniach, doświadczeniach.
Z wykształcenia jestem pedagogiem, w pracy radziłam sobie całkiem nieźle. Wychowanie cudzych dzieci jednak nieco różni się od wychowania swoich. Tu w grę wchodzą emocje, uczucia, tak więc trzeba się troszkę bardziej...hmm... pogimnastykować;)

   Mam nadzieję, że polubicie tę kategorię i będziecie się ze mną dzielić swoimi opiniami. W razie potrzeby chętnie też pomogę. Zatem... zaczynamy:))


9 komentarzy:

  1. Witam. Również jestem pedagogiem, choć w zawodzie nie pracowałam bo zaraz po studiach jeden dzidziuś potem drugi i postanowiłam zająć się domem i dziećmi aby z dzieciństwa pamiętali to co najlepsze... i właśnie ja uczę, wpajam zasady, gadam, gadam i wałkuję co jest dobre a co złe jak należy się zachowywać i szanować drugiego człowieka... A moje 6 letnie dziecko wraca ze szkoły i nagle widzę nie mojego syna tylko jakiegoś kolegę bo nawet układ ust jak mówi zaczyna mieć inny niż ma normalnie... Potrafi zacząć pyskować już nie wspomnę jak bardzo jest fascynujące to, że kolega przeklina i czy on też może... Jeszcze może takim problemem z jakim muszę się teraz aktualnie zmagać to jest to, że syn przychodzi codziennie i skarży się, że kolega go bije, popycha itd. Z tego co rozmawiałam z panią to nie działają na niego żadne kary i bije w zasadzie wszystkie dzieci a jego mama sobie z tego nic nie robi. Problem, który zaczyna działać na nerwy. Chciałabym wiedzieć co byś zrobiła na moim miejscu, bo ja już nie wytrzymałam i powiedziałam dziecku aby mu oddało raz a porządnie to może się uspokoi. Wiem oczywiście, że to niewłaściwe zachowanie i rada z mojej strony, ale ręce opadają... Chciało by się jakoś te dzieci uchować i wypuścić na zewnątrz jak już dorosną..:). Cieszę się i dziękuję ze powstał dział o dzieciach można się podbudowywać tym, że nie jestem sama w walce z "wiatrakami" :). Pozdrawiam Sylwia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sylwio, fajnie, że podzieliłaś się z nami swoim doświadczeniem:) Tak jak napisałaś, wychowanie dziecka przypomina czasem walkę z wiatrakami.
      Mam takie wrażenie, że dzieci od 5-6 roku życia bardzo chłoną zachowania rówieśników. Być może dlatego, że wychodzą z etapu fascynacją panią przedszkolanką, a wchodzą w fazę zachwytu nad kolegami i koleżankami. To rówieśnicy w tym wieku stają się autorytetami, wyroczniami tego, co fajne, a co "be". Moja Julka ma 8 lat, ale nadal zachwyca ją wszystko, co związane z koleżankami. Podobają jej się dziewczynki wystrojone w bazarowe, megaróżowe i świecące ciuchy, poobwieszane biżuterią, torebkami... ale gdyby ją spytać, co jej się w tym podoba - to nie wie. Podobnie jest z zachowaniami. Dzieci czasem się gubią i naśladują innych nie zważając na to, jakie to niesie za sobą konsekwencje.
      Napisałaś, że Twój syn pyskuje. Jak konkretnie? Czy używa wulgaryzmów?
      Jeśli jesteś pedagogiem wiesz zapewne, że nasze kochane dzieci zawsze nas sprawdzają: na ile sobie pozwolimy. Dlatego ja jestem zwolenniczką tępienia złych zachować u zalążka. Zawsze reaguję od razu i nie tylko wówczas, gdy stanie się coś bardzo złego. Jeśli na przykład proszę Julkę po raz drugi, by pozbierała zabawki, a ona tego nie robi, ostrzegam, że jeśli będę musiała prosić jeszcze raz, będą wyciągnięte konsekwencje (np. w postaci zakazu oglądania bajek przez dwie godziny). Jeśli z tego powodu "strzela focha" to też reaguję. Jeśli jest po prostu smutna - ok. Ale jeżeli reaguje nerwami i np. chodzi po pokoju i zamiast wkładać zabawki do skrzyni rzuca ze złością, karę przedłużam. Żmudny to proces i wymaga maksimum cierpliwości...ale nie ma wyjścia. Trzeba przez to przejść. Dlatego na Twoim miejscu wyciągnęłabym konsekwencje z pyskowania i np. swoim zachowaniem pokazałabym, że rani mnie takie zachowanie. Moja Julka bardzo nie lubi, gdy jestem smutna, więc czasem gdy się focha, a ja potem przestaję się uśmiechać, sama dochodzi do wniosku, że to co robi jest złe i próbuje naprawić sytuację;)
      A co do "wspaniałego" kolegi, który bije: na takiego delikwenta zawsze znajdzie się sposób. Powiedz mi, czy pedagog przeprowadził rozmowę z Twoim synem i tym chłopcem (razem)?

      Usuń
    2. Dziecko bije inne? Prosze bardzo. Po pierwsze - postraszyc - do nauczycielki, a nawet i dyrektora, iz pojdzie Pani z ewentualnymi siniakami po pobiciu do lekarza rodzinnego lub pediatry, zrobi obdukcje i na policje, i to samo do tej mamusi synka, najlepiej niech Pani wysle meza, lepiej i bardziej zdecydowanie podziala to na obie kobiety, tonem ostrym i nieprzyjemnym. W moim przypadku zadzialalo. To jest znecanie sie. Czy cholera jasna dzieci nie maja juz zadnych praw?

      Usuń
  2. Pani Katarzyno, a co Pani sądzi o konformizmie?
    Córeczka dostosowuje się do "podwórkowej grupy", moim zdaniem nie ma to nic wspólnego z jej dobrymi manierami w domu.
    Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Tereso, konformizm oczywiście jest dla mnie czymś naturalnym. Nie da się uniknąć konfrontacji z różnymi ludźmi i sytuacjami i to nawet lepiej, że dziecko doświadcza i uczy się samo, jak funkcjonować i radzić sobie w danej sytuacji. Absolutnie nie liczę na to, że moja Julka w obecności innych dzieci będzie świecić przykładem czy uczyć je tego, co potrafi sama. Nie - dlatego, że jestem świadoma, że tak jak i nas, dorosłych, dotyczy zasada "jeśli wejdziesz pośród wrony musisz krakać tak jak one", tak samo tyczy się to dzieci (może nawet bardziej). Wiem, że córcia musi się uczyć różnych zachowań, dogadywać się z innymi, dochodzić do kompromisów a kiedy i trzeba - zawalczyć o swoje. Grupa rówieśnicza jest świetnym polem do nauki. I jeśli twierdzę, że coś mnie drażni w jej zachowaniu, to nie fakt, że musiała się dostosować i dlatego zachowała się tak nie inaczej, lecz to, że przenosi zasady podwórka na grunt domowy i zanim się przestawi, czasem musi upłynąć kilka dni;) Przejmuje też maniery dzieci - tak jak pisałam, sepleni, używa mało eleganckich słów (u nas w domu na przykład nie mówimy "boli mnie d..pa" :) ), przejmuje gesty... I choć wiem, że to wpływ przebywania wśród dzieci, drażnią mnie takie zachowania. Biorę na to wszystko jednak zawsze poprawkę. I jeśli piszę, że załamują mnie te różne dziwne zachowania, piszę to z przymrużeniem oka, bo wiem, że tego po prostu NIE DA SIĘ uniknąć;)))

      Usuń
  3. Witam. Wracając do naszej "rozmowy". Synek nie używa wulgaryzmów, bo jak by to powiedzieć one nie przechodzą mu swobodnie przez gardło. Do tej pory nie miał styczności z przekleństwami, z agresja czy wywyższaniem się. Uczęszczał do placówki gdzie były dzieci w wieku 3-5 lat. Grupa też był mała i pani na te swoje "kurczaczki" dmuchała i chuchała, więc było rewelacyjnie. Teraz robi "0" jako 6 latek już przy szkole i jest to zupełnie inna bajka. Jest troszkę zagubiony, ale i właśnie zafascynowany tym co do tej pory nie widział. Nie ma z nim problemu wychowawczego bo bardzo chętnie chce rozmawiać o tym co zrobił zle i o tym, że mamie i tacie jest przykro, że zachował się tak a nie inaczej. Rozumie to i potrafi przeprosić, pocałować i powiedzieć, że strasznie kocha... nie mniej jednak po szkole do domu wpada "kosmita" i człowiek się zastanawia... może za mało przykładów, za mało tłumaczył gdzie popełnił błąd itd. Dobrze jest wiedzieć ,że nie jest się samemu :). Jeżeli chodzi o bicie to nie była przeprowadzana żadna rozmowa, tak jak wspomniałam tylko pani przedszkolanka daje tam jakiś kary. Podejrzewam, że chłopiec chce na siebie zwrócić uwagę, przynależeć do jakiejś mniejszej bawiącej się grupy. Mieszkamy na wsi, nie znam osobiście jego rodziców, ale obserwując jego mamę rano jak czekamy na autobus no to niestety... nie można od dziecka wymagać innego zachowania skoro ma TAKI wzór... Póki co jeszcze chwilę czekam jak się nic nie zmieni sama porozmawiam z mamą tego chłopca i zobaczymy. Mam takie dziwne wrażenie, że dzisiejsze czasy w szkole są takie że jak dziecko się nie obroni wobec agresji, swoją agresja ( co oczywiście nieraz napędza błędne koło, ale może to temat na kiedy indziej ) tylko skarżeniem pozostanie już taka ofiarą do końca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak... to oczywiste, że dzieci zawsze czerpią wzór z rodziców i jeśli się widzi dziecko, które kompletnie nie potrafi się zachować należycie, to na bank z rodzicami jest coś nie tak. Ja sama często łapię się na tym, że pilnuję swojego zachowania na każdym kroku. Gdy zdarzy mi się krzyknąć, zaraz mam wyrzuty, bo wiem, że sama uczę swoją córkę tego, że można krzyczeć. Jeśli rodzice są kulturalni, to takie będzie dziecko. Jeśli jednak sami klną, ubliżają dzieciakowi w domu, poniżają go i regularnie biją - on kiedyś będzie się tak zachowywał w stosunku do innych dzieci myśląc, że tak jest prawidłowo.
      Najgorsi są jednak rodzice nie reagujący. Zapatrzeni w swoje dzieci, nie widzący bądź nie chcący widzieć złych zachowań. Ale i na takich są sposoby i środki.
      Jeśli chodzi o Twojego syna, wychowawczyni powinna przeprowadzić z chłopcami rozmowę. Tylko z nimi dwoma. I tak, by musieli oni opowiedzieć o swoich uczuciach. Powinna spytać chłopca, który stosuje agresję, co według niego czuje w tym momencie kolega. Niech opisze uczucia, emocje. Czy jest szczęśliwy czy może smutny? Czy chodzi chętnie do szkoły czy się boi? Jak myślisz? Niech chłopiec opowie. Koniecznie sam. Z reguły wczuwanie się w emocje osoby poszkodowanej przynosi dobry rezultat. To są mali chłopcy i taka rozmowa często kończy się żalem i przeprosinami. Sama to stosowałam i wiem, że pomaga. I sprawę powinno się załatwić z dziećmi, z synem i kolegą, a nie tylko poprzez nałożenie kary, bo karę się szybko zapomina. Jeśli dzieci czują się niepewnie, niech uczestniczą w rozmowie mamy, ale niech się nie wtrącają. Ustalcie zasady. Spróbuj, zachęcam:)

      Usuń
  4. Pani Kasiu, pisze Pani" jesli rodzice są kulturalni, to takie będzie dziecko." Pozwolę sobie na pewną polemikę. W swojej pracy miałam do czynienia z dzieciakami uzaleznionymi od narkotyków, podczas rozmowy z chłopcem zapytałam dlaczego ćpa, w odpowiedzi usłyszłam"moi starzy są bardzo wykształceni, ale co z tego forsa przesłoniła im świat, mają mnie i brata w d..." Może podałam skrajny przypadek. Przez prawie 5 lat prowadziłam Swietlicę Srodowiskową do której uczęszczło 28 dzieci pochodzących z grup tzw.wysokiego ryzyka. P.Kasiu czy zetknęła się Pani z pojęciem "Dzieci gorszego Boga", tak okreslano dzieci pochodzące z rodzin z problemem uzależnień, przemocy, zaniedbanych wychowawczo. Wsród tych dzieci byli synowie lekarzy, nauczycieli. Były to cudowne dzieci, wyjątkowo uzdolnione, wrazliwe, którym w życiu brakowało.... miłości, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa. Czytam Pani wpisy z przyjemnością.
    Teraz muszę wyjśc.
    Pozdrawiam Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Tereso, oczywiście z takimi dziećmi miałam do czynienia nie raz. I wiem, jak wiele szkód w życiu i psychice młodego człowieka może zdziałać obojętność i brak okazywanej miłości ze strony rodziców.
      Nawiązując do swojej tezy dotyczącej kultury, tak właśnie uważam - że pierwszymi i najważniejszymi nauczycielami kultury są rodzice. Jednak, jak słusznie Pani zauważyła, nie ma to nic wspólnego z przejmowaniem pozytywnych cech zachowania, jeśli rodzice są wykształceni i kulturalni, ale nie poświęcają dziecku uwagi tudzież je poniżają... W takiej sytuacji na dziecku odbije się trauma i wyjdzie w postępowaniu wcześniej czy później.
      Ja osobiście mam słabość do rodziców, którzy są odpowiedzialni, okazują uczucia, dbają o dziecko, wzmacniają je pozytywnie, ale i są konsekwentni, a kiedy trzeba biorą odpowiedzialność za złe uczynki dziecka. Rodzic świadomy to prawdziwy skarb. Ileż razy miałam do czynienia z ludźmi, których dzieci postępują źle, ale którzy w zaparte idą mówiąc w koło "to nie moje dziecko, ono tak się Nigdy nie zachowuje"... Najważniejsze to zachować zdrowy rozsądek. I kochać, wspierać, pomagać, ale też i brać poprawkę czasem....i wiedzieć, że nie ma dzieci idealnych;))

      Usuń

Dziękuję Ci za poświęcony czas... :)

Udostępnij