28 czerwca 2017

Pani Elwira, malwy i topinambur

   W środę wybraliśmy się po cegłę rozbiórkową. Ogłoszenie dotyczące sprzedaży znaleźliśmy na internecie. Nie było opcji dostawy, więc wypożyczyliśmy przyczepę i we dwójkę wybraliśmy się do położonej ok.30km od Głogowa miejscowości.
Kiedy przejeżdżaliśmy przez wieś szukając numeru domu z ogłoszenia, moim oczom ukazał się piękny, ceglany, stary dom, rodem z powieści Kalicińskiej. Zatrzymałam wzrok na dłużej, a chwilę później okazało się, że to właśnie nasze miejsce docelowe.
Dostojny dom. Stary, z czerwonej cegły. Odrestaurowany, ale tak...z szacunkiem. Z zachowaniem starych detali, bez rażących, kontrastujących kolorów. Wejście zdobi drewniany ganek, a filary budynków gospodarczych zdobią całe naręcza winobluszczu.
Moją uwagę jednak najbardziej przykuły malwy. Jakie piękne!!! Ogromne, dorodne. I to te stare, takie w starym gatunku, z wielkimi kwiatami o widocznych środkach. Od dawna marzę o takich właśnie malwach przed domem. Te, które kupiłam i wysiałam na wiosnę, są mikre jakieś.. i takie bardziej nowoczesne.. a tu..........zupełnie jak w Lanckoronie, gdzie przed niemalże każdym domem wyrastają takie właśnie staruszki, które biją na głowę nowoczesne, zbajerowane gatunki..
Pani Elwira, właścicielka gospodarstwa, wskazała nam miejsce, z którego zabieraliśmy cegły. Podczas gdy mąż mój je ładował na przyczepę, porozmawiałyśmy sobie. W rezultacie rozgadałyśmy się tak, że nie zdążyłam się nawet zorientować, że cegła już czeka złożona, gotowa do transportu.
Właścicielka oprowadziła mnie po swoim ogrodzie. Ogromnym, ale takim "po mojemu".... Wszystko w nim rośnie naturalnie, swobodnie i wysoko. Nie ma boznajów, dociętej trawy, w której nie ma źdźbła koniczyny... Są za to ogromne, stare krzewy porzeczek, agrest, poziomki.. Nad tarasem rozpościerają się wysokie drzewa i to tak pięknie, że nie potrzebne są tu ogrodowe parasole... Wszystko z pozoru w nieładzie, ale stworzyło to tak niesamowity klimat, jakby ogród był taki od stuleci. Wyczuwa się w nim pozytywną energię. W osobie pani Elwiry zresztą też.
Opowiedziała mi jak sadzić i przesadzać malwy, porzeczki..i jakie syropy (według babcinych receptur) sprawdzają się na rozmaite dolegliwości.
Kiedy zbierałam się do wyjścia, pobiegła po donicę i powiedziała, że ma sporo sadzonek malw i zaraz mi je wykopie. "Zaliczyłam" lekką konsternację, bo coraz rzadziej zdarza mi się spotykać z taką szczerością i bezinteresownością ;) Pani Elwira wykopywała te malwy, a ja czułam taką wewnętrzną radość...tak ogromną...!! Radość, że je dostanę i że spotkałam kolejną osobę, która daje tyle dobra..  :))))))) (Pani Elwiro, może Pani przeczyta - malwy rosną już sobie podparte należycie; jeszcze raz uściski serdeczne!!)





Oprócz malw przytargałam jeszcze od pani Elwiry topinambur. Nie bardzo wiedziałam, jak się go je, bo zaledwie zasłyszałam gdzieś kiedyś w telewizji, że dodaje się go do potraw.. ale u gospodyni rozsiewa się on niemożebnie a i kwitnie ponoć ładnie, pobrałam więc szczepki... Może Wy znacie jakieś dobre przepisy?





   Za każdym razem, gdy spotykam ludzi tak dobrych, szczerych, bezinteresownych, dziękuję. Niebiosom, losowi czy czemu tam jeszcze... 
Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś odwiedzić to gospodarstwo. Z chęcią zawiozłabym coś od siebie..

Dobrego dnia!! :)))

25 czerwca 2017

Kuchnia w szerszych kadrach

   Nasza kuchnia obecnie przechodzi test. Od malowania mebli minął rok, ale fronty nadal wyglądają świetnie. Nic się nie zniszczyło, nie zżółkło. To powód do radości biorąc pod uwagę fakt, że w zasadzie testowałam nową farbę na własnej kuchni i gdyby coś poszło nie tak, musiałabym ją pewnie zastąpić nową ;)
W dwóch miejscach na frontach pojawiły się drobne odpryski, ale powstałe na skutek silnego uderzenia - zapewne schodkiem z Ikei bądź jakimś garem o większym gabarycie. Sama nie obtłukłam, a gdy spytam moich domowników, zapierają się robiąc oczy jak pięciozłotówki, więc.. ;)) niech im tam będzie :)))))) Drobiazgi podmalowałam i śladu nie ma ;)

   W nowej, jasnej kuchni funkcjonuje się wspaniale. Jest świeżo, jasno, ale nie nazbyt nowocześnie - a to za sprawą dodatków takich jak stylowe młynki czy kosze w stylu "shabby"... Rozjaśnienie mebli uważamy dziś za świetne posunięcie. Jako że kuchnia otwarta jest na pokój dzienny, nie rzuca się zanadto w oczy, lecz stanowi delikatne tło dla reszty pomieszczenia.

   Tym, którzy nie śledzili dokładnie moich poczynać związanych z metamorfozą kuchni, przypomnę, że malowałam meble, wymieniłam płytki podłogowe i ścienne (te drugie przykleiliśmy Mamutem - taki klej, który zdołałby pewnie przykleić człowieka do człowieka - do starych płytek, by zaoszczędzić czasu i ograniczyć bałagan). Stary stół zastąpiliśmy nowym, zmieniliśmy lampę i kilka dodatków. Kilka elementów pozostało bez zmian, o tym za chwilkę.

Tak się prezentuje kuchnia po roku od dokonania zmian...








W świetle dziennym pomieszczenie jest jasne i świeże, zaś w świetle wieczornym staje się bardzo, ale to bardzo przytulne ;) Nie wiem, czy to zasługa nowej lampy, której światło rozprasza się nisko nad blatami, czy też barwy tego światła, ale jest tu naprawdę cudownie. W chłodniejsze albo deszczowe dni zapalam dodatkowo świece..i można tu siedzieć i siedzieć i...................... ;)))





Tak jak wspomniałam, jest w naszej kuchni kilka elementów, do których mam sentyment i bez których obyć się nie mogę, czy raczej - nie chcę ;) 
Najważniejszym z nich jest ekspres. To nas staruszek, liczący już około 10 lat. Uwielbiam go za to, jak pyszną kawę parzy, za to, że sam się po zrobieniu kawy czyści i że jest prosty w utrzymaniu czystości - przecieram go raz na jakiś czas wilgotną chusteczką (te zawsze mam w szufladzie) i już jest jak nowy. Jeśli kiedyś się nie daj Panie spsuje - chyba będę szukać tego samego.. ;)





Na naszych blatach kuchennych jest taki misz-masz. Nie lubię kompletów, za to cenię przedmioty funkcjonalne i gustowne. Większa część naszych "bolesławców" powędrowała na wieś, ale kilka elementów zostało, bo - no właśnie - mam sentyment ;) 

Poniżej widać kolejny element, który jest dla mnie niezbędny w kuchni. Jest to zestaw: mydło do rąk+krem. Mam jakąś obsesję kremowania rąk. To zaburzenie podobne do tego, gdy ma się obsesyjne dreszcze i wzdrygania na widok maglowanej pościeli czy szurania styropianem ;)
PS Ten zielony gigant to z naszego ogrodu. Po deszczu wszystko wystrzeliło jak szalone. Rukola to się tak rozpanoszyła w zielniku, że teraz robię z niej bukiety i obdarowuję znajomych ;))





W kuchni obowiązkowym elementem są też słoje ozdobne. Zamykam w nich różne różności. Obecnie robi się syrop sosnowy..








Na kuchennym stole, choćby było na nim mało miejsca, muszą stać świeże kwiaty. Teraz oszczędzam na kupnie, korzystając z tego, co rośnie w ogrodzie. W tej chwili moje oczy cieszy hortensja, której kwiaty są białe niczym najbielszy śnieg...





W różnych zakamarkach kuchni wieszam suszone zioła, lawendę. Tę, która wisi na piekarniku, dostałam od szwagierki. Moja, posadzona rok temu, w tym roku jest jeszcze lichutka..





W kuchni, jak widać, jeszcze jeden element wymaga wykończenia - listwy przypodłogowe. Musimy zamówić białe, bo teraz meble dziwnie się odcinają od podłogi. Kiedy zamówimy - nie wiem. Obecnie pomysł nabiera urzędowej mocy ;))











   Teraz będę miała trochę więcej czasu wolnego. Zaczęły się wakacje, więc mogę skupić się na pasjach i pracach remontowych tu, w mieszkaniu, i na wsi.
W planach na najbliższe dni mamy malowanie i - mam nadzieję - stawianie płotu.

   A Wy jakie macie plany na najbliższe dni? Jakie na wakacje...?? Piszcie :))))))

24 czerwca 2017

Metamorfoza mebli holenderskich

   Zgodnie z zapowiedzią dzielę się dziś efektami pracy nad kompletem holenderskich mebli.
Właścicielka postanowiła z wielkiej meblościanki zrobić komodę. Metamorfozie poddałam więc komodę, stół, krzesło i stolik kawowy.
Wszystko poza stolikiem wymagało zeszlifowania dość opornej warstwy lakierobejcy, dlatego nad kompletem mebli pracowałam cały tydzień. Właścicielka zażyczyła sobie, by meble były białe, bez przecierek.
Pracy było sporo (tym bardziej, że po wypadku cięższe prace renowacyjne idą mi raczej mozolnie - tu podziękowania dla pani domu, która pomogła mi w najcięższej pracy, jaką było szlifowanie blatu stołu). Meble wymagały nie tylko dokładnego szlifu, ale też nałożenia wielu warstw farby.

 

To mebelki przed dokonaniem zmian.. (wybaczcie jakość zdjęć, ale robiłam telefonem)








...poniżej w trakcie pracy..









A tutaj już gotowe meble..
*zaproponowałam wymianę uchwytów, bo to moim zdaniem zawsze w znacznym stopniu zmienia oblicze mebelka..














   Właścicielka, obserwując moją pracę, cały czas wyrażała obawy, czy meble w ogóle będą ładnie wyglądać w bieli..."bo one takie stare i nic w nich nadzwyczajnego"... Ja widząc mebel jednak zawsze widzę bryłę, bazę, frezy, kształty listew wykończeniowych i oceniam potencjał. I wiedziałam, że z tą bielą to wyjdzie nam taka fajna, delikatna klasyka ;)))

   Niech wpis ten będzie inspiracją dla tych, którzy się wahają, czy meble holenderskie w ogóle opłaca się malować :)))


W kolejnym poście szerokie kadry naszej kamienicznej kuchni i słów kilka o tym, bez czego w niej obyć się nie mogę ;)
Do następnego razu kochani!! :)


16 czerwca 2017

   Niedługo wakacje. Z jednej strony żal mi, bo będę musiała na jakiś czas pożegnać się z całym tym szkolnym ambarasem, z drugiej znowu cieszę się, że będę miała więcej czasu. W planach na najbliższe tygodnie mamy postawienie płotu na działce i wykonanie rustykalnej furtki do tajemniczego ogrodu ;) Już kupiliśmy drzewo do jej wykonania. Nieoheblowane dechy, które będzie trzeba oszlifować. Wymyśliłam sobie, że furtka będzie taka ciut gotycka kształtem, a co z tego wyjdzie, przekonamy się niedługo.
Do mocowania furtki potrzebne były zawiasy. Wiecie, jak bardzo lubię architekturę angielskich cottage. Zawsze podobały mi się drzwi z kutymi, czarnymi zawiasami. Idealne, takie jak z obrazka powstałego w mojej głowie, znalazłam znów u polskiego producenta - strona internetowa dla tych, którzy tak jak ja lubią kute drobiazgi: www.rustykalneuchwyty.pl :) Dwa dni zastanawiałam się nad rozmiarem ;) i w końcu stanęło na dłuższych, by utrzymały masywne drzwi...





 Kupiłam dwa zawiasy. Po dodaniu do koszyka zaczęłam się zastanawiać,czy nie przydałoby się coś jeszcze.. ;)) Znacie to?? :))))))))
I rzeczywiście, pomyślałam od razu o uchwytach do drewnianej szafki.
Szafka uprzednio miała kolor złotego dębu, nie pasowała więc już do nowej kolorystyki mieszkania. Reszta mebli z woskowanej serii powędrowała na wieś, ale komódkę zostawiłam ze względu na niewielki gabaryt i funkcjonalność. Pomalowałam ją farbą w kolorze grafitu, dokładnie ta samą, którą malowałam stół kuchenny. Nie chciałam montować z powrotem starych rączek. Zależało mi, by mebelek zyskał całkiem nowy wygląd. Postanowiłam więc poszukać uchwytów w sklepie z elementami rustykalnymi.
Przyznam, że miałam dylemat, bo strasznie spodobały mi się muszle- nie takie typowe, jakich wszędzie pełno, ale zdobione. Wybór był oszałamiający (tu nadchodzi ten moment, kiedy czuję niepokój i wewnętrzne nieszczęście, bo muszę zdecydować, a najchętniej brałabym wszystko, jak leci :) ), ale w końcu wybrałam. Nie muszle, ze względu na głęboko osadzone płyciny w szufladach, ale uchwyty z rączkami. Ujął mnie ich kształt i surowość.
Zakupy okazały się strzałem w dziesiątkę. Uchwyty meblowe prezentują się świetnie, a zawiasy do furtki są wprost idealne :)))
Ja z czystym sercem polecam Wam sklep Rustykalne Uchwyty. Oferta jest zacna, obsługa bardzo miła, wszystko w ogóle jak należy. Zajrzyjcie, o TU :)))


A to moja nowa-stara komódka...















   Wracając do tematu zakupów w sieci, czy zakupów w ogóle, zdradzę Wam, że mam alergię na obcesową obsługę i naciąganie klienta. Wczoraj przyjechała do nas nowa pralka. Nie jakaś tam zbajerowana, bo ja bajerów nie lubię (powodują u mnie uczucie ogólnego zagubienia) - zwyczajna, która ma po prostu prać. Na obsłudze sklepu i podejściu do klienta niestety bardzo się zawiedliśmy. Niby duża firma, niby poważna, a tu klops. Warunki oferowane przez internet w rzeczywistości okazały się chwytem, a po przebyciu drogi z domu do sklepu z owych warunków nie pozostało nic. Fikcja. Och, nie lubię tak. Cenię sobie uczciwość i odpowiednie podejście do klienta...


Osobiście pozostanę już klientką Rustykalnych Uchwytów. Czeka mnie budowa, renowacja, więc potrzeby będą, a ja się cieszę, że znów mogę wybierać w tym, co POLSKIE :))))

Zdradźcie, jakie macie plany na weekend? Sprzątacie, nadrabiacie jakieś zaległości, czy po prostu będziecie uprawiać słodki chillout??
Ja piję kawę i jadę do klientki. Może uda mi się dziś skończyć pracę nad mebelkami..

Dobrej energii Wam życzę!!


15 czerwca 2017

Niespodzianka "Czterech kątów" i targowe znaleziska

   Taką mi ostatnio niespodziankę sprawiła ekipa "Czterech kątów", o:







W skrzynce na listy znalazłam najnowsze wydanie magazynu z przyklejonymi liścikami, które wywołały u mnie falę radości :) Jako że ze mnie prawdziwie artystyczna dusza (czytaj: zakręcona, czasem do granic niemożebności :D ), dopiero wieczorem, zabierając magazyn ze stołu, zauważyłam swoje imię i nazwisko na okładce ;)))
Redakcji bardzo dziękuję za wspaniałą niespodziankę i dawkę inspiracji!!!!!! :))))))))


   Kilka dni temu wybrałam się na targ staroci. Bez określonego celu (jedynie mąż poszukiwał kilku drobiazgów do ogrodu), ot, po prostu, żeby połazić, pooglądać... Pozbierałam przy okazji wizytówki firm, z usług których być może w przyszłości skorzystamy - stolarza, metaloplastyka, kamieniarza...
Zwykle, kiedy nie planuję zakupów, trafia się coś interesującego. Tak też było tym razem. Przeciskając się między ciasno zastawionymi straganami trafiłam na ramę. Stała bida taka bez wnętrzności - ani lustra, ani obrazu.. Zakochałam się w tej bidzie, bo masywna, szeroka, duża i z pięknym ornamentem. Pędem pobiegłam do sprzedawcy, potargowałam się co nieco i już była moja ;) Oczyma wyobraźni widziałam już obraz w nią ubrany, tylko nie wiem jeszcze jaki. Wczoraj coś tam sobie zmalowałam na próbę, ale to tak jeszcze roboczo...





Nie czyszczę jej za bardzo, bo lubię patynę. Nie dla mnie złoto na wysoki połysk. Szczerze mówiąz zastanawiam się nad tym, czy jej nie pomalować, tak aby pasowała do pokoju dziennego - na kolor grafitowy z jasno-grafitową przecierką.. Cóż, pomysł dojrzewa, czy może raczej kiełkuje ;)))

   Po wizycie na targowisku, brudna i schodzona, wstąpiłam jeszcze do mojego ulubionego English Home. Nie jestem może fanką różowości i pasteli we wnętrzach (wolę podziwiać takie wnętrza u Was, ja się do tego nie nadaję),ale lubię tam czasem pobuszować za drobiazgami. I - ot, nieszczęście - trafiłam na wyprzedaż. Tak tak, wiem, osobiście też nie wierzę w coś takiego jak "wyprzedaż", ale lubię kupić coś w cenie rzeczywistej wartości, nie zaś z niebagatelnym narzutem rodem z kosmosu ;)
Wyszperałam obrusy. Takie ogrodowe, ceratowe, ale jakie cudne!! Wyglądają jak dziergane czy haftowane cuda. Jestem zachwycona, tym bardziej, że za sztukę zapłaciłam coś koło 20 złotych..
Niestety cieszę się w chwili obecnej jednym z nich, bo w drugim już pierwszego dnia mój zdolny małżonek wypalił dziurę ślimakiem na komary :D
Oprócz tych ceratowych kupiłam jeszcze dwa bieżniczki. Och, nie mogę się doczekać, by stworzyć urocze aranżacje i podzielić się nimi z Wami!! :)))




   Chwilowo nie mam czasu, gdyż po pracy jeżdżę do mojej znajomej - podjęłam się renowacji i malowania mebelków do pokoju dziennego. Ciężko mi trochę, bo plecy dokuczają piekielnie, ale moja klientka dzielnie mi pomaga w cięższych pracach, taka kochana jest!!
Niedługo pokażę efekty moich poczynań.




PS  Pamiętam o przepisie na szare kluchy, więc podaję:


Składniki:
- 2 jajka
- 30 dag mąki (daję na oko)
- łyżeczka soli


Jajka roztrzep łyżeczką w dużym kubku z solą i niepełną szklanką wody. Dodaj odrobinę mąki, wymieszaj i wrzuć resztę mąki. Mieszaj energicznie na gęstą masę. Gotowa jest, gdy zaczyna odklejać się od brzegów kubka. W garnku zagotuj wodę. Ma wrzątek wrzucaj ciasto - zgarniaj z kubka łyżką, po kawałku (wielkość kluch wg uznania). Pogotuj ze 2 minutki i gotowe!!



Przepis jest bardzo prosty, ale bardzo go lubię, a kluchy gotuję i do kapuchy, i do zup gulaszowych.. pychota :))) Dajcie znać, jak wypróbujecie :)


Kawa mi pachnie. Mąż postawił na stole przede mną, więc ciężko się skupić........:)))) W kolejnym poście pokażę Wam metamorfozę grafitowej szafki, do zobaczenia!!

:)

8 czerwca 2017

Stara-nowa szafka

   W pokoju dziennym obok pianina miała stanąć witryna z Ikei. Taka metalowa, utrzymana w klimacie loftu. Niestety nie stanie. Za każdym razem, gdy już zamierzałam ją kupić, klarowały się jakieś wydatki. A to wypadek, to znów samochód się spsuł, a to na wycieczkę trzeba było dać małeleństwu.. Cóż, wygląda na to, że jest to marzenie, które się raczej nie spełni. W sklepach witryny prawie wyprzedano, więc mogę zapomnieć. Wrrrr....
W miejscu nie-witryny stanęła więc szafka. Ta z serii woskowanych, którą wcześniej w pokoju miała Julka. Mebelek ma już kilka lat i wymagał delikatnego liftingu. Postanowiłam, że przemaluję go na taki sam grafit, w jaki ubrałam nasz stół kuchenny. Jeszcze tylko wykończenie, lakierowanie i uchwyty. Nie chciałam montować z powrotem starych uchwytów. Zależy mi, by mebelek zyskał zupełnie nowy wygląd. Uchwyty zamówiłam jak zwykle u polskiego producenta. Razem z uchwytami przyjadą do nas kute zawiasy do furtki ogrodowej. Jestem ich bardzo,ale to bardzo ciekawa..

   Poniżej szafka z pierwszą warstwą farby, a niżej w wersji oryginalnej..











   Dziękuję kobietki za przepis na zupę sałacianą. Gotowałam - faktycznie fajna :) 

Zbliża się koniec tygodnia, a ja w planach miałam stawianie drewnianego płotu-pergoli w ogrodzie. Trafiliśmy na dobrych sąsiadów, którzy zgodzili się, byśmy postawili płot przy granicy działki. Jesteśmy zwolennikami intymności, dlatego chcę się ciut osłonić, by czuć się u siebie w pełni swobodnie.
Nie wiem jeszcze, czy uda nam się zacząć prace, bo jak na złość okazuje się, że znalezienie producenta ładnych płotów lamelowych w naszej okolicy graniczy z cudem.. :/ Jest firma, owszem, ale o tej porze roku dysponuje już resztkami, a ja do tych, co się resztkami zadowolą, zdecydowanie nie należę ;) Będę jeszcze szukać w internecie, do upadłego, aż znajdę...

   Powoli zaczynamy szukać zduna. Wiemy już gdzie i jakie kominy postawimy. Teraz trzeba znaleźć fachowca, co postawi nam na wsi piec kaflowy. Pomysł na ten piec mam przedni - chcę w projekcie wykorzystać starą koronę od oryginalnego pieca secesyjnego - to korona zdobyczna, dostałam ją lata temu od cioci, która remontowała stary dom i likwidowała taki właśnie piec. Mąż mój miał gdzieś namiar na dobrego zduna z okolic Głogowa, jednak kieszenie mężowskiego portfela tudzież spodni bywają przepastne, a ich zawartość często ginie w tajemniczych okolicznościach, więc.. jakby..... nie było tematu ;) 

   Biegnę do garów. Zachciało mi się młodej kapuchy z szarymi kluchami. Mniam!! Ktoś chętny...?? :)))


4 czerwca 2017

Życie bez pasji...?

   Czym byłoby dla mnie życie bez pasji..? Pustką..
Od dawna jest tak, że poza wykonywaniem codziennych obowiązków, pracą zawodową, szukam dodatkowych zajęć. Takich, które nie tylko pozwolą mi się realizować, ale też wyciszają, pozwalają się oderwać od szarej rzeczywistości.
Nie wyobrażam sobie na przykład swojego życia bez pasji, jaką jest tworzenie, w szerokim znaczeniu. Choć czasem popadam w marazm, czuję się bezpiecznie ze świadomością, że mam swój "mały świat". Inny od tego codziennego, popularnego. Wolniejszy, spokojniejszy, pełen wartości. I chociaż często czuję, że odstaję od większości (choćby pod względem muzyki, którą lubię..), jest mi z tą innością dobrze.
Maluję, kiedy mam wenę. Maluję też, gdy jest mi ciężko, gdy jestem zła. Maluję, gdy czuję radość, ekscytację. Tworzę, gdy jestem zainspirowana.
Teraz maluję i gram.
Od września realizuję jedno z marzeń z dzieciństwa. Pisałam już, że chodzę na lekcje pianina. Uczę się nadal i po wakacjach chcę kontynuować naukę. Znam już nutki, nauczyłam się kilku czarodziejskich pojęć.. ;) No i zagram już co nieco całkiem całkiem dobrze ;) Najlepiej idą mi walce, choć czasem zdarza mi się też improwizować.. ;)) Poniżej fragmencik takiej właśnie improwizacji :)

https://www.youtube.com/watch?v=Bi_y7o8iTNU

Lubię to :)


   Energią i pasją staram się zarazić Julkę. Od trzech lat tańczy breakdance. Trafiła na świetnego nauczyciela, o którym śmiało można powiedzieć, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Owszem, zdarzało się, że chciała zrezygnować, bo zajęcia bywają wyczerpujące.. bo trzeba było chodzić na nie w zimowe wieczory.. bo........ Ale - starając się jednocześnie nie naciskać - zawsze ją motywujemy. Zachęcamy, by chodziła. Bo teraz miewa chwile zwątpienia, ale za kilka lat zapewne będzie nam wdzięczna, że mogła tak wspaniale spędzać czas, spełniać się. Tak trzeba. Motywować dzieciaki do działania. Do rozwijania zainteresowań. Nie przesadnie oczywiście i nie na zasadzie realizacji przez dziecko niespełnionych ambicji rodzica, ale mądrze. Tak, by dziecko samo czuło, że warto robić w życiu coś więcej.
   Julka uwielbia taniec. Lubi zajęcia, grupę, z którą tańczy. I choć czasami zdarzało się marudzić, że "trzeba iść, a tak zimno...", gdy wychodzi na scenę, widzę dumę w jej oczach. Widzę w niej siłę i potencjał. I widzę..pasję....

Poniżej link do filmiku nagranego przez Pana Rafała, prowadzącego grupę. To małe w blond kosmykach, to moje. Najmojeńsze :))) Solówka Julki - od 2:05...


https://www.youtube.com/watch?v=gkhLlORKBtY



   Oprócz tańca zajmuje ją rysowanie. Namiętnie ogląda tutoriale w internecie. Podgląda techniki, inspiruje się. Żal mi czasem wydać dużą sumę na bluzkę w modnym sklepie..bo zaraz wyrośnie, a moda czy upodobanie minie.. ale nie żal mi na przyrządy do malowania czy rysowania. Niedawno na przykład dowiedziałam się czym są promarkery. Julka rysuje nimi takie cuda, że duma rozpiera... Na pasję nie żałuję. Nigdy.















   Sukcesywnie będę się z Wami dzielić tym, co ostatnio namalowałam. Jest tego sporo. Na początek - kwietna drobnica w białym passepartout. Obraz do sprzedania ;)







Dobrej niedzieli kochani!!
:)


Pisała: Dumna Mama :D

Udostępnij